Nie tak dawno na Sundance zadebiutowała nikomu jeszcze wtedy nieznana Celine Song. Inspirowany osobistym wydarzeniem z jej życia Past Lives zachwycił wtedy zarówno krytykę, jak i publiczność. Dzieło wpadło w oko również selekcjonerom Berlinale, gdzie wczoraj miało swoją europejską premierę. Szczęśliwy, że udało mi się zobaczyć prawdopodobnie jeden z najlepszych filmów roku, spieszę z wieścią, że Past Lives daleko do wielu w ostatnich latach przereklamowanych tytułów z festiwalu Sundance. Wręcz przeciwnie – przekonany jestem, że będzie wymieniany jako jeden z najlepszych debiutów ostatnich lat.

Historię rozłożoną na przestrzeni kilku dekad rozpoczyna scena w barze, w której słyszymy jedynie głosy obserwujących naszych trzech głównych bohaterów (jak się potem przekonamy) ludzi i ich domysły. Kim dla siebie są? Jakie są ich relacje? To pewien przedsmak opowieści, który oferuje nam Song. Szybko jednak cofamy się w czasie o 24 lata i śledzimy 12-letnich Na Young i Hae Sung będącymi dla siebie najlepszymi przyjaciółmi, ale też szkolnymi rywalami. Na i jej rodzina decydują się jednak na emigrację do Kanady, przyjaźń się zatem urywa, drogi rozchodzą. Ostatnie chwile na wspomnienia, które zostaną za nimi na zawsze i będą źródłem melancholijnej tęsknoty.

Nie pomyli się ten, kto przyrówna utwór Song do trylogii Before Linklatera. Idąc na łatwiznę, można by wręcz rzec, że to historia typu Before, tylko skondensowana do jednego filmu: drogi bohaterów najpierw się rozchodzą, potem jednak dzięki przypadkowi ponownie na siebie trafiają, ale czas na tyle zmienił zarówno ich życie jak i ich samych, że trudno mówić o natychmiastowej iskrze, o tym, że rzucą się sobie w ramiona, jakby nic się nie wydarzyło. Choć tęsknota do tego, co było i zauroczenie z dzieciństwa są silne, Nora (przeprowadzając się do NY zmieniła imię, w roli wspaniała Greta Lee) to już jednak inna kobieta: mieszkając teraz w Nowym Jorku, studiuje dramatopisarstwo, marzy o wielkiej karierze, On, jak to w jednej z zabawniejszych scen filmu ujęła Nora jest najbardziej “koreańskim Koreańczykiem” mieszka nadal z mamą w Seulu i nie wydaje się mieć konkretnych planów na swoje życie.

Jest to debiut dojrzały w pełni tego stopnia znaczeniu. Opowiadając historię generującą tak silne emocje, łatwo popaść w dramatyzm i klisze, nietrudno również o stworzenie karykaturalnych, nieautentycznych postaci. W skrócie: łatwo o grzech nieszczerości. Reżyserka jednak nie stawia nawet jednego złego kroku w tym względzie. Na poziomie płynności montażu i umiejętności zarysowania relacji pomiędzy bohaterami poprzez elipsy (widoczne szczególnie w jednym segmencie dzieła) jest to utwór porównywalny do najlepszych dzieł Hansen-Love, innej autorki lubującej się w nietuzinkowych historiach o relacjach osób ponawiających kontakt po znaczącym upływie czasu.

Gwoli ścisłości: nie jest to jednak tylko film tęsknocie za byłą relacją z drugą osobą i roli przypadku w związkach. W Past Lives koreańsko-kanadyjska reżyserka mierzy wysoko i stawia fascynujące pytania natury filozoficznej. Poprzez postać głównej bohaterki rozważa znany w koreańskiej kulturze koncept In-Yun głoszący, że nasze aktualne życia są jedynie jednym z najnowszych naszych wcieleń, a szanse na związek z drugą osobą są uwarunkowane tym, jak często spotykaliśmy ją w poprzednich życiach. Wątek wpleciony jest w sposób elegancki, bez zbędnych efektów specjalnych i udziwnień i choć dla niektórych warstwa metafizyczna może okazać się niepotrzebna, tak trudno nie oprzeć się wrażeniu, że też o tym jest właśnie Past Lives.

Celine Song stworzyła zatem dzieło przeszywające emocjonalnie, ale narracyjnie i aktorsko subtelne, podlegające interpretacji filozoficznej, ale działające również jako romantyczna historia o różnych ścieżkach, które oferuje życie, roli przypadku w łączeniu ludzi, w końcu: potrzebie pozostawienia przeszłości za sobą. Jak rzekła wybitnie zagrana przez Gretę Lee postać Nory: “zostawiając coś za sobą, również coś zyskujesz”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.