Gdy w 2019 roku senegalsko-francuska reżyserka Mati Diop została nagrodzona Grand Prix w Cannes za jej debiutancki Atlantyk, szybko okrzyknięto ją wielkim talentem kina. Po 5 latach urodzona w Paryżu twórczyni wróciła na europejskie salony, tym razem pokazując w Berlinie nieco ponad godzinny dokument-poemat, po raz kolejny balansując pomiędzy realizmem i ghost-story z elementami wudu. Efekt? Złoty Niedźwiedź i jeden z najbardziej obiecujących początków kariery reżyserskiej ostatnich lat.

Listopad, 2021. 61 lat po odzyskaniu niepodległości przez Benin, 26 z 7000 rzeźb zostaje zwróconych do kraju z Afryki. Przebywały one w europejskich muzeach, głównie we Francji ponad 130 lat po tym, gdy w czasie kolonializmu francuscy żołnierze zrabowali pałac królów Dahomeju, czyli istniejącego w XIX w. afrykańskiego państwa znajdującego się na terenie dzisiejszego Beninu.

Dahomey Mati Diop jest z jednej strony sumienną rejestracją podróży skarbów, którymi były najczęściej rzeźby ówczesnych władców afrykańskiego państwa. Z chirurgiczną dbałością pakowano, a następnie rozpakowywano i sprawdzano ich stan. Już sama ta rejestracja byłaby cennym materiałem dokumentalnym, ale ambicje Diop na tym się nie kończą, bowiem Dahomey jawi się jako coś więcej niż dokument. To też esej, poemat – autorka Atlantyku budzi dawnych królów Dahomeju, dokonuje personifikacji (nawiasem mówiąc był to temat przewodni tegorocznej selekcji Berlinale), dając artefaktom głos, ukazując ich perspektywę, co objawia się zarówno w warstwie audialnej jak i wizualnej. Słyszymy więc ich odczucia, ale też lęki i obawy przed powrotem do domu. Czy rozpoznają swój dom? Czy zostaną rozpoznane przez jego mieszkańców? Poprzez te zabiegi Dahomey staje się poetycką, a zarazem magiczną przypowieścią o skutkach kolonializmu, o konieczności walki o lokalną kulturę. Jest to również dzieło jakże aktualnie w czasach podboju Ukrainy przez Rosję i wszechobecnej globalizacji, wskutek której odbierane jest dziedzictwo małych państw, wymierają lokalne języki i zanika ich kultura.

Film Diop jest majstersztykiem pod kątem warsztatu dokumentalnego. Nawet podczas debaty uniwersyteckiej na temat powrotu skarbów do Beninu Diop unika pokazywania gadających głów, zgrabnie kontrastując obraz z dźwiękiem. Kamera Joséphine Drouin-Viallard wędruje pomiędzy rzeźbami i penetruje skrzynie, w których zapakowywane są artefakty, dodając dziele intymności i przedstawiając punkt widzenia rzeźb. Podobnie jak debiut Diop – Atlantyk, Dahomey ma charakter oniryczny, jest w pewnym sensie ceremonią wywoływania duchów, medytacją, próbą przepracowania bolesnej przeszłości.

O powtórzenie sukcesu Atlantyku na świecie będzie jednak trudno – dokument to wciąż niszowa i lekceważona forma filmu, a taką być nie powinna. Film dokumentalny, szczególnie zaprezentowany w formie eseju, poematu wnosi do sztuki być może więcej niż film fabularny, odcina się bowiem kompletnie od teatru. Ostatnio coraz więcej takich dzieł jest nagradzanych na światowych festiwalach, wystarczy podać przykład znakomitego Całe to piękno i krew Laury Poitras, laureata Złotego Lwa w Wenecji z 2022 roku. Pozostaje mieć nadzieje, że ostatnie sukcesy Poitras i Diop przyczynią się do popularyzacji tej formy i na ciekawie zrealizowane dokumenty bardziej otworzą się również kina.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.