Zdarza nam się obejrzeć film, który z jednej strony nieziemsko nam się spodoba, a z drugiej odczuwamy dziwne zażenowanie. Taka ambiwalencja uczuć przytrafiła mi się podczas oglądania Glass, który po części zaskakiwał mnie cudowną grą aktorską Jamesa McAvoya, a po części nudził niepotrzebnymi rolami drugoplanowymi np.: syna Davida (Joseph Dunn) czy długimi i powtarzającym się dialogami doktor Ellie Staple (Sarah Paulson). Nie spodziewałem się też wielkich starć superbohaterów na miarę Marvela, wybuchów niszczących pół miasta czy zbombardowania mojej głowy zaskakującym plot twistem. W efekcie końcowym otrzymałem całkiem porządnym dramat, który przez nacechowanie emocjonalnością oraz zwartą fabułą, ogląda się nieźle. I szkoda, że tylko nieźle.
Film jest sequelem łączącym „Niezniszczalnego” ze „Split”, a akcja zaczyna się od poszukiwania przez Davida Dunna (Bruce Willis) Bestii uwięzionej w ciele Kevina (James McAvoy). Ostatecznie dochodzi do starcia między nimi, w trakcie którego obaj zostają schwytani i przeniesieni do szpitala psychiatrycznego, w którym przebywa Elijah Price (Samuel L. Jackson), znany również jako Mr. Glass. W szpitalu rozgrywa się zdecydowanie większa część filmu, co oczywiście poprzez zwężenie miejsc akcji daje wielkie możliwości do wykazania się aktorom, których na dobra sprawę jest tylko kilku.
I wychodzi to naprawdę dobrze, bo, jak już wspomniałem, James McAvoy idealnie wykorzystuję dane mu pole do popisu. Można odnieść wrażenie, że niektóre sceny aż na siłę dążą do pokazania wszystkich postaci siedzących w ciele Kevina. Znana wszystkim obsada niestety już nie ma takich możliwości. Co prawda Samuel L. Jackson nadal bardzo dobrze odgrywa niepełnosprawnego geniusza, jednak Bruce Willis wydaje się grać dopiero trzecie skrzypce. Nie pomaga mu sztampowa motywacja odgrywanej postaci, której celem nadrzędnym jest chęć niesienia pomocy i zapobiegnięciu zła. Postać Davida w końcu nie jest aż tak skomplikowana jakby się mogło wydawać, a szkoda, bo to rzeczywiście ukraca pole do popisu dla Bruce’a Willisa. Problemem były również coraz częstsze, niepotrzebnie pojawiające się wyjaśnienia w filmie. Bez wątpienia można rzec, że nie trzeba było oglądać wcześniejszych filmów, aby dość szybko zrozumieć, o co chodzi w fabule. Z jednej strony nadmiar ekspozycji pomaga w odbiorze filmu, udostępniając go szerszej widowni. Z drugiej jednak strony bardzo nie trudno przyszło mi odgadnąć finałowy twist fabularny. A to z nich M. Night Shyamalan przecież słynie.
Co do samego scenariusza, to jest on zwarty i ciągnie akcję do przodu, powolutku ją rozkręcając. Z tego względu przed skonsumowaniem filmu należy uzbroić się w cierpliwość. Filmowa podróż do Grande finale była satysfakcjonująca, chociaż rzeczywiście plot twist okazał się przewidywalny. Przeciągane dialogi oraz nadmiar retrospekcji bohaterów starały się wręcz na siłę otworzyć przed nami puentę seansu.
Glass sam w sobie jest przyzwoicie skrojonym, intrygującym, a co najważniejsze, oryginalnie poruszającym tematykę superbohaterów dziełem. Nie mamy tutaj samych wielkodusznych, potężnych herosów, którzy walczą w wielkich bitwach przeciwko okrutnym i żądnym władzy antagonistom. Mamy grupę antybohaterów ze swoimi decyzjami, ideami i ambiwalentnymi zamierzeniami. I to sprawia, że nie jesteśmy do końca pewni, kto jest tak naprawdę zły, a kto dobry. I naprawdę szkoda jednak, że mimo genialnej obsady zabrakło chociażby porywających ról drugoplanowych czy epizodycznych, bo sam film traci bardzo wiele na oklepanych dialogach i kompletnie niepotrzebnych sprostowaniach fabularnych.
Ocena: 3/6