„Halloween” to horror, który może wprowadzić nieświadomych widzów w konsternacje, nie ma bowiem przy tytule numerka sugerującego sequel, którym w istocie jest. Bardziej na myśl przywodzi remake, aniżeli kontynuację odcinającą się od wszystkich poprzednich części.

Michael Myers wraca już jako starszy pan, który większość życia przesiedział w więzieniu za popełnione zbrodnie. Trzeba oddać, że jest to bardzo nietypowy, acz odważny krok, aby poprowadzić wydarzenia po czasie, jaki minął w rzeczywistości. Zimnokrwisty morderca w podeszłym wieku może jednak sprawić, że na obliczach widzów pojawi się uśmiech politowania. Ciężko uwierzyć w niesamowitą wręcz sprawność antagonisty, kiedy z tyłu głowy gra nam myśl, że artroza pewnie już zjada jego stawy. Jednak przyjmując to jako prawidła rządzące horrorami, które często nie mają wiele wspólnego z logiką, można z zaciekawieniem śledzić niefortunny wypadek autobusu transportującego więźniów, dzięki któremu Myers odzyskuje wolność.

Po wypadku Michael prze do przodu jak czołg, snując się pomiędzy kadrami, jakby przypadkiem znajdując się blisko kluczowych dla fabuły ofiar. Wygląda to, jakby na sposób doprowadzenia do spotkań z Michelem nie było pomysłu, a wszystko odbywało się przy okazji. No, może poza jedną sceną. Cierpi przy tym napięcie, którego reżyser nie potrafi zbudować przez większość seansu, zamiast tego mamy szybki przegląd brutalnych mordów, dokonanych na postaciach, których nie dano nam nawet szansy polubić. Mamy też dwa twisty, z których pierwszy zaskakuje niczym bezszelestne zombie w „Walking Dead”, aby po chwili całkowicie zmarnować tkwiący w nim potencjał. Widać, że scenarzystom zabrakło odwagi, aby pójść po linii większego oporu, wybrali więc drogę nie tyle przewidywalną, co zwyczajnie miałką. A mogło być dużo ciekawiej. Drugi twist jest już za to całkowicie przewidywalny, ale daje choć odrobinę satysfakcji podczas tego bezdusznego seansu, który na złamanie karku (nomen omen) zmierza do oczywistego finału.

Postać głównej protagonistki, Laurie Strode, przedstawiona jest intrygująco. Pomysł, aby przez 40 lat była ona trawiona przez nieprzepracowaną traumę, w połączeniu z paranoją wcieloną ostentacyjnie w życie, dawał potencjał na coś większego, niż topienie smutków w alkoholu, bądź demonstrowanie determinacji bohaterki. Reżyser ugrzązł jednak na próbie pogłębienia tematu, powodując jedynie, że część seansu jest zwyczajnie płytka i nudna. Mogę jednak kupić taką Laurie, którą widzimy na ekranie w przeddzień wydarzeń, na które przygotowywała się od lat młodzieńczych. Jednak ciężko wyobrazić sobie życie na tak wysokich obrotach niemal przez pół wieku. Nic dziwnego, że ucierpiała na tym jej rodzina. Pojawia się też pewien dysonans, kiedy scenarzyści próbują nas przekonać, że 40 lat życia w terrorze i strachu, było zwykłą oznaką troski o bezpieczeństwo najbliższych. Zbyt duże uproszczenie.

Konkludując, „Halloween” jest zwykłym straszakiem, nakręconym jednocześnie z szacunkiem dla oryginału, ale i zgodnie z wszystkimi prawidłami gatunku. Daje nam to sporo zalet, czasem jest to wszystko pomysłowo i sprawnie skręcone, ale mamy równie dużo „horrorowych głupotek”, jak chociażby siła dziadka Myersa. Nie pomaga standardowa już głupota bohaterów czy dziury scenariuszowe. Ja na te chwyty jestem już chyba za stary, bo bardzo mi one przeszkadzały, czego nie dały rady zrównoważyć zalety tej produkcji. Najgorszy jest jednak brak emocji i napięcia przez większość seansu, co jest karygodne w gatunku, który tymi emocjami się żywi. Gdyby tylko autorom starczyło wyobraźni twórczej na więcej niż jedynie końcówkę filmu, byłby on naprawdę godny polecenia. Tak jest do obejrzenia i zapomnienia. Wielki sukces jaki już odniósł „Halloween” na amerykańskim rynku, nie pozostawia wątpliwości, że doczekamy kolejnej odsłony. Oby było to dużo lepsze i bardziej pamiętne doświadczenie. Tego Wam i sobie życzę.

Ocena: 3/6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.