Kilkanaście. Tyle faktycznie minut zajmuje w „Johnie Wicku 3” zabawa scenarzystów i reżysera z jakąkolwiek fabułą. Raczej żadnego z widzów to nie rozczaruje, bo oglądając zmagania pokiereszowanego zabójcy po raz trzeci dokładnie wiemy, czego się spodziewać. A jednak po świeżym „Johnie Wicku” i momentami zamulającym sequelu, tym razem Chad Stahelski idzie na całość i nie bawi się w półśrodki. Od pierwszych sekund wrzuceni w środek akcji, zmierzamy szybko przed siebie. I jeśli komukolwiek przeszkadzała pretekstowa fabuła poprzednich części, tempo utrzymywane w trójce nie da mu się nad tym dłużej zastanowić.

Zaczynamy właściwie w momencie zakończenia poprzedniej odsłony. John po dokonaniu zabójstwa w murach hotelu Continenal musi zmierzyć się z ekskomuniką, która oznacza iż cały świat – dosłownie! – zaczyna czyhać na jego życie. Nie ma tu pierwszego aktu, a kulminacja następująca od samego początku, przerywana jedynie na zaznaczenie kilku postaci i określenie przesłanek do dalszej rozwałki. Sceny akcji są jeszcze dłuższe i bardziej pomysłowe, humor bardziej zaskakujący, a John mówi jeszcze mniej. Trochę szkoda, że oszczędzono mu rosyjskiego, bo akcent Keanu Reevesa to dla słowiańskiego ucha kolejny smaczek na granicy ujmującego kiczu.

Lionsgate

To opowieść dla koneserów bardzo specyficznego kina akcji. Główny bohater jest zarazem niezniszczalny, jak i nieustannie tłuczony, raniony i okładany gradem ciosów. A jednak nikt nie ma wątpliwości, że John jest po prostu niezniszczalny, a podziwem darzą go nawet wysłani nań przeciwnicy. Jak stwierdza w jednej ze scen Winston (Ian McShane), John ma przeciwko sobie cały Nowy Jork – czyli szanse są wyrównane. Z resztą Wick jest dokładnie tą postacią, na którą całą karierę czekał sam Keanu Reeves. Nigdy nie był wybitnym aktorem, a jednak posiadał jakąś specyficzną charyzmę, która utrzymała go w kinie głównego nurtu. A niezaprzeczalny talent do sztuk walki znalazł ujście w skomplikowanych sekwencjach ciągnących się w nieskończoność pojedynków.

W czym tkwi jednak siła tej serii, która obrosła już w trzy produkcje, grę i komiks, a z pewnością nie powiedziała ostatniego słowa? Filmy Stahelskiego, pisane przez Dereka Kolstada, to pokaz absolutnej bezpretensjonalności i pewności siebie. John nie ściga się z żadną postacią we współczesnym kinie – sam jest ostatnią instancją. Jeśli ktoś chce tego absurdalnego, a zarazem intrygującego świata, może poznać go na własną rękę. A tak długo jak twórcom starczy fantazji na kolejne fenomenalne pojedynki, coraz bardziej wymyślne scenerie i kierunki rozwoju uniwersum, kolejne części powinny być ucztą dla fanów dobrego rzemiosła akcyjniakowego.

Lionsgate

Bo co tu wiele mówić – fabuła „John Wick 3” to absolutny absurd, który przy pierwszej próbie jakiejkolwiek analizy rozchodzi się nie w szwach, a raczej pierzcha na wszystkie strony. Wystarczy nakreślić jakoś postaci, a reszta sama potoczy się swoim torem. Czas na gadanie skończył się wraz z początkiem ‚Parabellum’. Większość aktorów urządza też zawody na najbardziej drewnianą grę aktorską, które to zawody z resztą ogląda się z zapartym tchem. Czy cokolwiek zmienia to w mojej ocenie? Oczywiście, że nie. John ma kopać, skakać, strzelać szybko i celnie. To jeden z tych filmów, gdzie prawdziwi bohaterowie kryją się na dalszych pozycjach listy płac – wszyscy technicy, trenerzy, oświetleniowcy, scenografowie, zdjęciowcy i gromada przedstawicieli innych specjalności filmowych pracuje na to, by widz nie miał okazji choć na trzy minuty opuścić sali, by pobiec do toalety. A efekty są znakomite – sam pewnie będę się w tym upewniał jeszcze niejeden raz.

Ocena: 5/6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.