Jako wielbiciel serii „Rocky” z dużymi obawami oczekiwałem pojawienia się spin-offu „Creed”, który w moim mniemaniu był zupełnie niepotrzebny. Skoro jednak Stallone wrócił do roli, wróciłem i ja do sali kinowej. Film, który przed premierą nie interesował mnie, wzbudził we mnie tak ogromne emocje, że podczas seansu kilkakrotnie przyklasnąłem. Oferował nowy rozdział z życia Rocky’ego, więc można powiedzieć, że otrzymaliśmy coś w miarę świeżego. Zupełnie inaczej jest z nową odsłoną.

Creed II” daje podczas seansu uczucie deja vu i to niejednokrotne. Już sam pomysł na fabułę, aby świeżego mistrza Adonisa Creeda na pojedynek wyzwał syn Ivana Drago, który na ringu uśmiercił jego ojca Apolla, dawał poczucie powtórki z rozrywki. I tak właśnie jest. Obraz ten nie wnosi niczego nowego do kina bokserskiego, tudzież sportowego. Jest on jednak pełen paradoksów, bo cóż z tego, że wszystko to znamy, skoro twórcom udało przekazać prawdziwe emocje. Cóż z tego, że oglądamy mix kolejnych części „Rocky’ego”, skoro zostało to zrobione z szacunkiem dla oryginału i wielkim sercem. Koleje losu Creeda i jego bliskich oraz poczynania na ringu śledzi się z dużym napięciem. To nie jest bowiem film wyłącznie o boksie i glorii chwały, ale też o przezwyciężaniu swoich słabości, sile woli i ogromnej determinacji, dzięki której bohater dąży do celu, zarówno w sferze prywatnej jak i czysto zawodowej. Jest to też opowieść o niełatwej relacji ojcowsko-synowskiej, jednak ogromna w tym zasługa pierwszej części, która dała dobrą podbudowę w postaci świetnej chemii między bohaterami. Tu ten wątek odrobinę kuleje, jako że duet, który stanowił o największej sile oryginału, ma za mało wspólnych scen.

To, że to wszystko działa, jest ogromną zasługą aktorów. Stallone mimo mniejszej roli, świetnie sprawdza się jako stary i zmęczony, ale jednocześnie doświadczony mentor. Śmiem twierdzić, że rola w obu częściach „Creed” to jedne z jego najlepszych dokonań. Michael B. Jordan jest bardzo przekonywający, gdy musi zagrać pewnego siebie gościa. Jednak sprawdza się również wtedy, gdy przychodzi masa rozterek. Nie traci rezonu i staje na wysokości zadania. Ciekawie swoją postać zagrał Dolph Lundren, który nie jest już rosyjską maszyną do zabijania. Fakt, wydaje się zbyt ukierunkowany, ale można zrozumieć jego motywacje. Ostatnia scena podczas finałowej walki nie dość, że odrobinę zaskakuje, to rzuca inne światło i daje nam już pełnokrwistą postać. Syn Ivana nie ma wiele do zagrania, ale kiedy już to robi, to poprawnie. Z pewnością nie jest postacią tak campową jak Ivan Drago, czyli propagandowy człowiek posąg. Mimo, że panowie ze wschodu są teoretycznie antagonistami, to nie można nie poczuć do nich odrobiny sympatii. Tak dobry to film.

Z pewnością dużą robotę robi dobry scenariusz, za który po części odpowiedzialny jest sam Sylvester Stallone. W końcu jest on „ojcem” postaci Rocky’ego, więc czuje te klimaty, jak nikt inny. Owszem, był on poprawiany przez pozostałych scenarzystów, ale patrząc na finalny produkt, pozostaje wierzyć, że były to same dobre zmiany. Realizacyjnie też nie można wiele zarzucić temu obrazowi. Steven Caple Jr. sprawnie wszedł w buty Ryana Cooglera. Stylistycznie nie odstaje więc od oryginału i jest dokładnie tym, za co kocham tę serię. Chwała mu za to, bo saga „Rocky” i jego niezwykle udany spin-off sto przede wszystkim postaciami i ich relacjami, a nie zabawą z formą. Jedyne do czego bym się przyczepił, to mniej czytelne walki, bo te nakręcone przez późniejszego twórcę „Czarnej Pantery”, stały na najwyższym poziomie. Kto wie, może seria „Creed” będzie trampoliną do kariery dla kolejnego uzdolnionego reżysera.

Creed II” można czytać na dwojaki sposób. Sentymentalną podróż przez znane i ograne chwyty ponad 40-letniej serii można uznać za ogromną zaletę, jak i wadę. Jestem zdecydowanie w tej pierwszej grupie, bo otrzymaliśmy film, który „tanimi chwytami” potrafi jednocześnie wzruszyć, czasem rozbawić, a do tego trzyma w napięciu. Nakręcenie udanego sequela uznanego filmu to także niemała sztuka. Ileż to mieliśmy w historii nieudanych kontynuacji, które na papierze wyglądały doskonale? Rocky Balboa symbolicznie przekazał pałeczkę Adonisowi, mówiąc, „Teraz to twój czas”. To piękne zamknięcie opowieści o postaci większej niż życie. Mam jednak nadzieję, że to nie ostateczne pożegnanie.

OCENA 5,3 / 6

4 Comments on “Creed II – recenzja”

  1. Byłem wczoraj w kinie. Jako fan Rockego czułem się jakby to była powtórka z rozrywki, trochę mi brakowało więcej czasu między Rockym ,a Adonisem co było siła pierwszej części. Jednak podróż sentymentalną zrobiła swoja, niezła końcówka i człowiek wyszedł zadowolony z kina z łezka w oku. Chodź uważam, że można było coś więcej wyczarować w relacji obu bohaterów.

    1. Właśnie też mi trochę zabrakło tej relacji w większej dawce. Nie ma co ukrywać, że Stallone został trochę zepchnięty na boczny tor. Jednak miało to swoje uzasadnienie fabularne, kiedy nie poparł decyzji Adonisa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.