Ciężko mi zliczyć, ile razy czytałem newsy o nadchodzącej kontynuacji „Zombieland”. W ciągu ostatnich dziesięciu lat pogłoski pojawiały się i znikały, a ja zdążyłem już stracić nadzieję. Aż w końcu, gdy już nikt się tego nie spodziewał, okazało się że nie tylko film rzeczywiście powstanie, ale stanie się to całkiem szybko. Niespodziewany jak klaun-zombie podczas małego sam na sam w toalecie, „Kulki w łeb” otrzymał premierę w atrakcyjnym październikowym terminie i nieco ponad dekadę od nadspodziewanie udanej pierwszej odsłony miał mierzyć się z ogromem oczekiwań fanów.

Rzut oka na biografie odtwórców czterech głównych ról pokazuje, że dekada to szmat czasu. Woody Harrelson złapał trzecią już nominację do oscara („Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri) i zagrał w kolejnych odsłonach „Igrzysk śmierci”. Razem z Jesse Eisenbergiem zagrał w dwóch częściach „Iluzji”. Ten jednak przede wszystkim zostanie zapamiętany z „The Social Network” (to już 2010!), głównych ról u Woody’ego Allena i roli lexa Luthora w DC Extended Universe. Emma Stone z obiecującej nastolatki stała się pierwszoligowym nazwiskiem w Hollywood, zaczynając od świetnej roli w „Łatwej dziewczynie”, poprzez „Służące”, kilka filmów u boku Ryana Goslinga z „La La Land” na czele, Gwen Stacy w „Amazing Spider-Man”. po obsypaną nagrodami „Faworytę”. Zebranie tej ekipy przed kamerą po raz drugi nie było proste.

Columbia Pictures

Czas nie był łaskawy chyba tylko dla najmłodszej w tym gronie Abigail Breslin – jej kariera po „Małej Miss” z 2006 roku to raczej równia pochylona ku dołowi, w ostatnich latach sprowadzona do kina klasy B i produkcji telewizyjnych. I widać to również na ekranie. Eisenberg i Harrelson wspaniale bawią się swoimi postaciami, grając zarazem z imagem, jakim dysponują poza kinem. Emma Stone wypada po prostu na swoim poziomie, ale czuć że czarne komedie z banalnym scenariuszem to już nie jej bajka. A Breslin, cóż… jeśli to prawda, że wiele scen z jej udziałem zostało w ostatniej chwili okrojonych, „Kulkom w łeb” wyszło to jedynie na dobre.

Druga odsłona „Zombieland” wraca do tego samego świata i posługuje się złotymi prawami sequeli – wykorzystuje i rozgrywa relacje bohaterów, podkręca zagrożenie i wprowadza przerysowane postaci drugoplanowe. Muszę jednak przyznać, że motyw absurdalnej Madison (Zoey Deutch) zostaje rozgrany dość zgrabnie, natomiast epizod z udziałem Luke’a Wilsona kojarzy się z komediami akcji z lat 90-tych. Twórcy nie zapomnieli, że ich film miał przede wszystkim bawić, a widz rozśmieszony przymknie oko na fabularne absurdy i techniczne niedociągnięcia. Pod tym względem „Kulki w łeb” dorównują poprzednikowi i to chyba najlepsza rekomendacja.

Columbia Pictures

„Zombieland: Kulki w łeb” to klasyczny odgrzewany kotlet, który celuje w sprawdzone rozwiązania i utarte schematy. Trudno jednak czynić zarzut z tego, że bardzo sprawnie dostarcza dokładnie tej samej rozrywki, którą znamy z pierwszego filmu. Szkielet fabularny zostaje obudowany ciekawymi wątkami pobocznymi, a reżyser pozwala po prostu bawić się konwencjmi aktorskiej śmietance, jaką udało się zgromadzić po drugiej stronie obiektywu. Do tego dołożyć trzeba bardziej rozbudowane sceny akcji i ciekawie zastosowany montaż, które przypominają, że nie komedia komedią, ale wybraliśmy się jednak na produkcję korzeniami tkwiącą w horrorze.

Nie jest to film, na który czekaliśmy ponad dekadę. Jeśli jednak straciliśmy już nadzieję, „Kulki w łeb” to przejemne zadośćuczynienie. Z wielu pomysłów ulepiono filmowego potwora Frankensteina, który może i ledwo trzyma się w całości, ale prze naprzód na tyle szybko, że często nie jesteśmy w stanie tego zauważyć. Akcja toczy się wartko, finał każe wytrzeszczać oczy, a uśmiech nie schodzi z twarzy, gdy zapalą się światła. Ruben Fleischer znów dostarczył kino klasy B w szatach klasy A, które ogląda się więcej niż dobrze.

Ocena: 4/6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.