29 – tyle lat miał Damien Chazelle, złote dziecko Hollywood, gdy nakręcił „Whiplash”. Był to majstersztyk w kategorii kina muzycznego, który przypomniał światu o wspaniałym J.K. Simmonsie, zbierając zarazem trzy oscary. Dwa lata później był „La La Land” – hołd dla klasycznych musicali i wielkich lat Hollywood. Tym razem skończyło się na sześciu statuetkach, w tym za reżyserię. W 2018 roku fabryka oscarowych pewniaków spod znaku Chazelle przestawiła się na inną produkcję. Za zdjęcia znów odpowiada Linus Sandgren, muzyka pozostaje w gestii Justina Hurwitza, a na pierwszym planie wystąpi Ryan Gosling. Niby wiele jest tak samo, a jednak wszystko jest inne.

Lądowanie człowieka na Księżycu to jeden z tych tematów, w który nie trzeba nikogo specjalnie wprowadzać. Jedno z niewielu wydarzeń w historii ludzkości, gdy naprawdę wszyscy spoglądali w jedno miejsce. „Pierwszy człowiek” powstał na kanwie biografii Neila Armstronga autorstwa Jamesa R. Hansena. Obejmuje okres od 1961 roku, zanim jeszcze powstał program Apollo, aż do 1969 roku, gdy amerykańska flaga stanęła na Srebrnym Globie. Nieprzypadkowo w tytule mowa jest o człowieku, nie zaś o locie – to opowieść przede wszystkim o Armstrongu jako osobie – mężu, ojcu, a dopiero później bohaterze Ameryki.

townnews.com

Taki sposób ujęcia ma swoje zalety i wady. Otrzymujemy kompleksowy portret nieoczywistej postaci – z jej niełatwymi przeżyciami, doświadczeniami i aspiracjami. Musi się to jednak odbić na scenariuszu – po wciskającym w fotel w początku, zgodnie z prawidłami sztuki Josh Singer daje nam oddech. Problemem jest to, że nie do końca. W tym miejscu otrzymujemy fundamenty, które zbudowały osobowość Armstronga. Zdarzenia o ogromnym ciężarze gatunkowym płyną mimochodem. Szybka minuta na sekwencję „wydarzenie-reakcja-zmiana” i lecimy dalej. Przyznam szczerze, przez pierwsze pół godziny czułem się rozregulowany.

Później jest jednak dużo lepiej. Nie jestem wielkim fanem umiejętności aktorskich Ryana Goslinga, jednak tu wszystko jest na miejscu. Czy tak a nie inaczej napisana rola ułatwiała zadanie? Z pewnością. Ciężko jednak narzekać na fakt, że taki po prostu był Armstrong – skromny, wycofany i introwertyczny. Poprowadzenie dużej części opowieści poprzez życie prywatne otworzyło duże możliwości przed Claire Foy. Znana z roli w „The Crown” aktorka udanie wchodzi na wielki ekran. Jej Janet Armstrong nie daje się przytłoczyć, pomimo stosunkowo ograniczonej roli dla fabuły.

To, czym „Pierwszy człowiek” zapada jednak w pamięć, jest klaustrofobiczność długich sekwencji. Niewiele tu wybuchów i szerokich planów. Częściej oglądamy zamkniętych w metalowych puszkach mężczyzn, w półsamobójczych misjach do miejsc, które wymykają się wyobraźni. Te właśnie sceny – kapitalne lądowanie na Księżycu, czy zdarzenia w statku Gemini 8 – są najlepszymi elementami produkcji. Jest to tym ciekawsze, że właśnie one są przeciwieństwem tego, z czego był znany Chazelle. Scen opartych na muzyce, tańcu, szerokich planach i ruchu. Uświadamia to jak ryzykowną i zarazem jak artystycznie ciekawą decyzją było wzięcie na warsztat akurat tego projektu.

2ser.com

Wrażenie intymności potęgują dokumentalistyczne zabiegi Chazelle’a – zabawy ze zbliżeniami, ciągłe close-upy, bardzo oszczędne gospodarowanie muzyką. Tą ostatnią zastępują często z resztą same dźwięki – trzeszczący metal, ryk silników rakietowych i wycie alarmów pokładowych. Jeśli dodać do tego przeprowadzone z szacunkiem nadkruszenie amerykańskiego bohatera, które jednak uczłowieczając go podkreśla tylko jego bohaterstwo, otrzymujemy dowód, że Damien Chazelle nie musi równać się filmowi muzycznemu. I całe szczęście, że tak nie jest, bo świat kina wiele by stracił, zamykając tego twórcę w gatunkowej niszy.

Do prawdziwej wielkości było bardzo blisko. Nieco inne rozłożenie akcentów w wątkach i uporządkowanie pierwszego aktu oraz pokuszenie się o nieco inne zakończenie wyciągnęłyby ten film na jeszcze wyższy poziom. Podobnie jak „Grawitacja”, otwiera on nowy etap w spojrzeniu na kino traktujące o kosmosie, podkreślając ogrom kosmosu nie w jego ciszy i bezkresie, a poprzez poświęcenie i ducha pierwszych eksploratorów. Nie wiem, za ile jeszcze różnorodnych projektów zamierza zabrać się Damien Chazelle. Mam jednak nadzieję, że będzie ich jak najwięcej. „Pierwszy człowiek” to dowód, że jest w nim pasja i inwencja rewolucjonisty, z równym szacunkiem podchodzących do historii, jak i do widza. A takich ludzi w kinie nigdy za wiele.

Ocena: 5/6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.