W niedzielę zakończył się jeden z najważniejszych festiwali filmów dokumentalnych w Polsce – poznański OFF Cinema. Program obfitował w klasykę gatunku, nowości prosto z Cannes i spotkania z twórcami.

Jednym z najbardziej oczekiwanych seansów tegorocznej edycji był niewątpliwie dokument Franka Pavicha z 2013 roku, przybliżający kulisy nieudanej próby adaptacji klasycznej powieści Franka Herberta – Diuny, przez nieokrzesanego chilijskiego autora – Alejandro Jodorowskiego. Szczególnie dla młodszych widzów Diuna Jodorowskiego mogła być ciekawostką i dopełnieniem bardzo dobrze przyjętej ekranizacji Denisa Villeneuve’a. To film ukazujący Jodorowskiego jako pasjonata, szaleńca wręcz, który na podstawie opowieści i wrażeń znajomych o książce (sam unikał lektury) wymarzył sobie ten gargantuiczny i skazany na niepowodzenie projekt. Diuna, ze względu na swoją kompleksowość i niejednoznaczność od zawsze uchodziła bowiem za powieść niemożliwą do przeniesienia na ekran, a jeśli dodamy do tego ambicje Jodorowskiego (8-godzinny film, w gwiazdorskiej obsadzie nazwiska takie jak Salvador Dali, Orson Welles czy Udo Kier) to trudno było oczekiwać, że projekt Chilijczyka skończy się happy-endem, nawet mimo dobrej woli producenta Michela Seydoux.

Jednak, mimo że psychodeliczny projekt Jodorowskiego nigdy nie ujrzał światła dziennego, Chilijczyk do dzisiaj uznawany jest za prekursora nowoczesnego science-fiction. Jego obszerna księga z ilustracjami i licznymi szkicami zainspirowała wielu twórców i miały ogromny wpływ na rozwój tego gatunku, ale też kinematografii w ogóle. Można pokusić się o tezę, że gdyby nie wyobraźnia Jodorowskiego, nie byłoby dzisiaj kultowej serii Gwiezdnych Wojen czy dzieł SF takich gigantów jak Steven Spielberg czy James Cameron.

Tegoroczny Festiwal w Cannes miał wielu bohaterów i historii, poczynając od Toma Cruise’a zapowiadającego premierę Top Gun: Maverick, kończąc na kontrowersyjnym zdobywcy Złotej Palmy Rubena Ostlunda – Triangle of Sadness. Jednak to pokaz specjalny Mariupolu 2 – obrazu dokumentującego życia cywilnych obywateli Ukrainy podczas wojny z Rosją – chyba najbardziej wstrząsnął i poruszył Croisette. Szczególne emocje wywołuje kontekst – litwiński reżyser Mantas Kvedaravičius nie doczekał niestety premiery swojego dzieła, zginął bowiem na wojnie zamordowany przez żołnierzy Putina. Biorąc to wszystko pod uwagę, tym bardziej jest mi szkoda, że dzieło Litwina nie należy do w pełni udanych.

Będący sequelem do Mariupolu (tamten film portretował konflikt w 2016 roku) nowy dokument ukazuje Ukraińców radzących sobie z trudami wojny. Kvedaravičius dokumentuje ich w różnych sytuacjach – na przykład, gdy gotują ogromny kocioł zupy na prowizorycznym kominku zbudowanym ze zgliszczy tego co zostało po ich mieszkaniu. Reżyser pokazuje te sceny w długich, statycznych, często sięgających 4-5 minut ujęciach. I choć kadry same w sobie nie są drastyczne, to ciągłe odgłosy wybuchów bomb czy strzałów przyprawiają o ciarki.

Ostatecznie jednak dokument Litwina pozostawia niedosyt – bywa powtarzalny, a sceny przeciągane są nieco na siłę. Inną kwestią jest moment, w którym go oglądamy – wojna przecież nadal trwa i nie wydaje się, że koniec konfliktu jest blisko, a relacjami ze zmagań w Ukrainie jesteśmy informowani niemal non-stop, czy poprzez Internet, czy telewizję. W skrócie: mam wrażenie, że na filmy opowiadające o horrorze naszych wschodnich sąsiadów jest za wcześnie. Potrzeba pewnego dystansu do tych wydarzeń, by w pełni móc docenić dzieło.

Do wojny w Ukrainie nawiązali również Polscy twórcy – Elwina Niewiera i Piotr Rosołowski, którzy do Poznania przywieźli Syndrom Hamleta – zdobywcę głównej nagrody na Krakowskim Festiwalu Filmowym. W imponujący i kreatywny sposób przedstawione zostały historie i wspomnienia osób, które pamiętały walki w Donbassie w 2014 roku. Osiem lat po wybuchu wojny spotykają się oni na deskach teatru, by za pomocą sztuki Hamleta przepracować traumy z przed laty. Każdy mierzył wtedy się z innymi problemami, ale wszystkich łączyła miłość do ojczyzny i chęć walki o nią.

Syndrom Hamleta to żywy, prowokujący do refleksji i wzywający do jedności i patriotyzmu obraz. Hamletowskie “być albo nie być” w ustach każdego bohatera spektaklu brzmi inaczej, każdy bowiem mierzy się z innymi traumami. Wszystkim jednak realizowana sztuka służy jako pewnego rodzaju terapia i próba wyzwolenia ze wspomnień przeszłości. Wykonany z artystycznym kunsztem i napięciem, ale jednocześnie pozbawiony patosu czy emocjonalnej szarży, Syndrom Hamleta jawi się jako jeden z bardziej udanych dzieł nawiązujących do trwającego od lat konfliktu w Ukrainie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.