Właściwie bez gwiazd, chyba że za najważniejsze nazwisko uznamy reżysera z wciąż raczej małym dorobkiem. Gdzieś pomiędzy horrorem a niespiesznym dreszczowcem. „Midsommar” to film nie tylko trudny do sklasyfikowania, ale i z ogromnym potencjałem do generowania zarówno zachwytów, jak i zawodu. Kto oczekiwał jump scare’ów i klasycznej konstrukcji narastającego i spełniającego się zagrożenia, ominął chyba „Dziedzictwo. Hereditary”.

Historię rozpoczyna śmierć siostry Dani, która popełniając samobójstwo zabiera ze sobą również jej rodziców. Zrozpaczona Dani (Florence Pugh) jeszcze kilka miesięcy później nie do końca otrząsnęła się z traumy. Nie mogąc zarazem znieść oddalania się Christiana (Jack Reynor), dołącza do niego i grupy jego przyjaciół podróżujących na północ Szwecji. Odizolowana społeczność, w której wychował sie mieszkający obecnie w USA Pelle (Vilhelm Blomgren) wita ich z nieoczekiwaną gościnnością. Jej tradycje i zwyczaje okażą się jednak szokiem kulturowym oraz czyhającym na bohaterów niebezpieczeństwem. Horror jakich wiele? Być może w rękach innego twórcy.

Merie Waismiller Wallace/A24

„Midsommar” to uczta wielopoziomowa. Na początek wizualna – przeplatająca szacunek do detalu i wykorzystanie mrówczej pracy kostiumologów w zbliżeniach, zmiksowane w przyjemnych proporcjach z oddającymi piękno natury mastershotami. Z obrazem fantastycznie współgra pozostająca raczej w tle muzyka Bobby’ego Krlica. Przyznam, że dopiero po seansie uświadomiłem sobie jak integralną częścią filmu stał się dźwięk – tak nieodłączną, że ciężką do oceny w oderwaniu od zdjęć. Montaż nie pozostawił ani jednej przypadkowej sceny, w dźwięku nie ostała się ani jedna zbędna nuta. Wszystko służy budowaniu atmosfery, która wyprowadza widza z komfortu oglądania horroru – zamiast oczekiwanego napięcia i rozwiązania, co rusz otrzymujemy zaburzenie konwencji. Dramaty mieszają się z akcentami komediowymi, narastający potencjał emocjonalny przeradza się w karuzelę dezorientacji i zagubienia.

Dawno nie spotkałem się z horrorem podchodzącym z takim szacunkiem do formy, może honorowo wspominając jedynie „Suspirię”. Ciągłe komponowanie i dekompowanie kadrów, zaskakujące przejścia, zaburzone tempo jazd, a wszystko obudowane świetną muzyką. Z dumą możemy cieszyć się z kolejnego utalentowanego polskiego operatora, a praca Pawła Pogorzelskiego z pewnością zostanie zauważona również w największych studiach.

Osobny akapit należy się również odtwórczyni głównej roli. Aster po raz kolejny tworzy świetną postać kobiecą, choć absolutnie fenomenalny występ Florence Pugh musi odsunąć w cień rolę Toni Collette w „Dziedzictwie”. I choć „Midsommar” pewnie nie zostanie odpowiednio doceniony przez niezmiennie żyjące mainstreamem Hollywood, jej Dani z pewnością stanie się jedną z kreacji roku, zapewniając jej kolejne znaczące role. Urodzona w 1996 roku Brytyjka nie pozostawia wiele miejsca na ekranie, więc reszta obsady przy niej nie tyle blednie, co poprawnie zaznacza swoją obecność. Tylko tyle, choć więcej nie było potrzebne.

Gabor Kotschy/A24

Szwedzka podróż Ariego Astera to kapitalne studium ludzkiej współczesnej kultury globalnej, absurdalnie niezdolnej do zrozumienia swoich korzeni. Zarazem „Midsommar” podejmuje grę z własnym gatunkiem, wykorzystując klisze klasycznych horrorów i wyciągając z nich całkowicie nowe funkcje fabularne. Przy całej feerii barw, dźwięków i zdarzeń, to jednak wciąż dość skromny film, wykorzystujący do maksimum ograniczone plenery i misternie zainscenizowane wnętrza. Odzierający wszystkie nasze zachowania z fałszywych kodów kulturowych i podający je na talerzu, bez doprawiania usprawiedliwiającymi wymówkami.

W końcu jedzenie, sen, narodziny, śmierć i seks faktycznie sprowadzają się do jednego – uwarunkowanych przez naturę zachowań, które po pozbawieniu kulturowej otoczki mienią się nam jako gorsze, nierzadko wręcz obrzydliwe. A jednak faktycznie pozostają tym samym. Czy sam akt seksualny jest czymś zupełnie innym, gdy jest obserwowany? Czy nawet kanibalizm nie byłby na podstawowym poziomie po prostu dostarczeniem organizmowi podstawowych składników odżywczych? Definicja zła staje się dużo trudniejsza i bazuje na subiektywnym odczuciu bólu i niesprawiedliwości. Ekstatyczny finał pozostawia z niepewnością dotyczącą etycznych absolutów, które faktycznie są jedynie wytworem konkretnego pojmowania siebie przez jednostki i społeczności. A świadomość tego jest jednym z najbardziej przerażających wniosków, jakie od dawna pozostawił po sobie jakikolwiek horror.

Ocena: 5/6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.