Film produkcji francusko-katarskiej, którego akcja osadzona jest w Maroko. Mieszkanka jest – nie tylko jak na nasze ekrany – eklektyczna. „Sofię” napisała i wyreżyserowała Meryem Benm’Barek-Aloïsi, która zdobyła w Cannes wyróżnienie Un Certain Regard za scenariusz. W materiałach reklamowych Best Film porównywał produkcję do dzieł Asghara Farhadiego. To nie tylko wysoko zawieszona poprzeczka, ale chyba i nieco protekcjonalna opieka nad widzem. W końcu Maroko i Iran to ta sama egzotyka, przyjdźcie zobaczyć, jak na Bliskim Wschodzie mają źle.
No właśnie – w przeciwieństwie do Iranu Maroko jest krajem arabskim, porównywanie go do Syrii, Arabii Saudyjskiej czy nawet Egiptu to strzał kulą w płot. Silnie zaznaczają się tu wpływy francuskie, a wymiana gospodarcza i bliskość Europy odznaczają się na ulicach i w swobodzie ubioru kobiet. Zarazem jest to jednak miejsce, w którym seks pozamałżeński karany jest więzieniem, a pozorna otwartość skrywa niemal fundamentalistyczny konserwatyzm.

Sofia (Maha Alemi) to mieszkająca z rodzicami dwudziestolatka, która zaszła w ciążę, oczywiście nie w wyniku świadomej decyzji. Zdarzenie to będzie przyczynkiem to całej serii zdarzeń, w której ludzie zmagać się będą z narzucanymi z zewnątrz ograniczeniami. Tak prawnymi, jak i kulturowymi. Bo przede wszystkim o kulturę tu chodzi. Z naszej liberalnej, europejskiej perspektywy, łatwo postrzegać konserwatywne ograniczenia jako zamordyzm. W „Sofii” jednak chodzi o radzenie sobie z rzeczywistością, nie zaś o walkę.
Faktycznie zaskakujące jest to, że nikt nie postrzega jako problem prawa, które jest przyczynkiem całego toku wydarzeń spowodowanych przez ciążę Sofii. „Tak po prostu jest” – żaden z bohaterów, włącznie z wyzwoloną Leną (Sarah Perles) i jej matką, nie postrzegają prawa jako problemu. Jest ono jedynie logiczną konsekwencją kultury. Czymś, co w konieczności trzeba obejść, lecz równocześnie czymś istotnym, przeciwko czemu nie należy się buntować. Błąd został popełniony, walczmy więc z jego rezultatem, nie z jego definicją.

Osadzona w Casablance opowieść bije niemal dokumentalistycznym rytmem. Pozbawione muzyki zdjęcia odkrywają przed nami rzeczywistość marokańskich ulic i domów unikając komentarza. Benm’Barek-Aloïsi pozwala żyć swoim bohaterom, bez pokuszenia się o ocenę. Brakuje tu nieco szerszego kontekstu, który mógłby reprezentować szczególnie wciągnięty z nagła w tę grę Omar (Hamza Khafif). Tym, czego najbardziej brakuje, jest jednak tytułowa postać. Apatyczna kreacja Mahy Alemi do pewnego momentu jest całkowicie uzasadniona, jednakże jej ewolucja wydaje się niepełna i absolutnie nieprzekonująca, toteż ostatnie minuty filmu rozczarowują i pozostawiają niedosyt.
W „Sofii” czuć zalążki wielu pomysłów, które nie tylko mogły, ale wręcz powinny być zrealizowane. Trwająca ledwie 80 minut produkcja mogła pokusić się o bardziej kompleksowe podejście do tematu, danie lepszych podstaw kilku postaciom, czy po prostu bardziej wnikliwe spojrzenie na kulturową specyfikę. Emocjonalność całego filmu kilka razy daje o sobie znać, a i z pewnością pod względem warsztatowym wszystko jest w porządku. Zabrakło chyba jedynie ambicji, by rzeczywiście pójść w ślady Asghara Farhadiego. To jednak dopiero debiut, a po takim początku, apetyty na kolejne produkcje tej autorki na pewno wzrosną.
Ocena: 4/6