Ten artykuł pierwotnie pojawił się 16 stycznia na Filmwebie.

Kilka lat temu Steven Spielberg przepowiadał, że kino spod znaku superhero odejdzie w zapomnienie jak westerny, choć nie wykluczał, że może się też odrodzić. Niczego nie ujmując legendzie kina, która ukształtowała współczesne kino rozrywkowe, można śmiało powiedzieć, że się mylił. W zeszłym roku filmy superhero niepodzielnie rządziły w kinach na skalę, która wydawała się już nieosiągalna, a przecież i tak mają za sobą ogromne sukcesy. Poprzedni rok był dla nich wręcz przełomowy.

W Ameryce niespodziewanie prowadzenie w zestawieniu rocznym objęła „Czarna Pantera” już w lutym i żaden tytuł nie zdołał jej tego odebrać. Na sukces filmu złożyła się popularność komiksowego bohatera, zarówno z daleko idącą ideologią kulturową i rasową. Afroamerykanie potraktowali go jako swego rodzaju manifest, zapominając, że mieli już reprezentanta swojej rasy w kinie komisowym (trylogia „Blade”). Wtórowały im czarnoskóre gwiazdy, a niektóre nawet organizowały opłacone pokazy wraz z dowozem autobusami dla uboższych braci. Jak widać w box office nie liczy się tylko to, co ludzie chcą prostu w kinie obejrzeć, na znaczeniu nabiera wydźwięk polityczny i społeczny. 700 milionów dolarów zarobione przez osiemnasty filmu MCU daje trzeci największy hit na rynku amerykańskim bez wliczania inflacji.

Tymczasem najbardziej oczekiwany film komiksowy dekady, będący kulminacją wydarzeń z wszystkich poprzedzających filmów, „Avengers: Wojna Bez Granic” nie dał rady pokonać filmu z solowym bohaterem, który przecież i w nim się pojawia. Kto wie, może bez Pantery wspólny występ bohaterów Marvela zakończyłby się z jeszcze niższym wynikiem. Avengersi nie pozostali jednak daleko w tyle i zarobili 678,8 miliona dolarów z łatwością pokonując wynik pierwszych dwóch części. Na trzecim miejscu znalazła się animacja „Iniemamocni 2”, która wprawdzie nie posiada komiksowego rodowodu, ale opowiada o rodzinie superbohaterów. To doskonale wpisuje ją w opisywany trend. Animacja Pixara również zarobiła ponad 600 milionów dolarów, a dokładnie 608,6 mln, i jest najchętniej oglądaną produkcją wytwórni ze skaczącą lampką. Po raz pierwszy w amerykańskiej historii box office całe podium przekroczyło tak wysoki pułap. Jeszcze 10 lat temu „Titanic” był jedyną produkcją, która miała ponad 600 milionów dolarów na koncie, a w zeszłym roku dokonały tego aż trzy tytuły. Łącznie jest ich na ten moment dziewięć. Warto jeszcze nadmienić, że powyższe produkcje należą do jednej wytwórni, Disneya. Zarobiły one łącznie niemal 2 miliardy dolarów, co stanowi prawie 17% całkowitej kwoty wydanej przez Amerykanów na kino w 2018.

Jednak filmy superhero miały również silną reprezentację poza podium. Do pierwszej dziesiątki dostały się jeszcze trzy produkcje komiksowe. Obecnie piątą pozycję okupuje „Deadpool 2”, który po zarobieniu 318,5 miliona dolarów wypadł trochę słabiej od pierwszej części (363 miliony dolarów). Jednak jego zarobki i tak są dla wielu adaptacji komiksowych nieosiągalne. Po piętach mu depcze „Aquaman”, a więc wciąż jeszcze świeża box office’owa pozycja, która może mu to piąte miejsce odebrać. Film ratujący renomę DCEU okupuje pozycję szóstą, przy obecnym zarobku 287,9 miliona dolarów. Dwa miejsca dalej znajduje się jeden z mniejszych bohaterów MCU, dosłownie i w przenośni. Jest nim „Ant-Man i Osa”. Mimo mniejszej popularności udało mu się powiększyć widownię o prawie 20% względem pierwszej części – 216,6 mln. Zaraz na jedenastej pozycji znalazł sobie miejsce „Venom”, któremu do zamykającego pierwszą dziesiątkę „Solo” brakuje niecałe pół miliona dolarów. Jest on wciąż grany w amerykańskich kinach i być może uda mu się dobić do 213,8 miliona dolarów, aby wspiąć się na dziesiąte miejsce. Ostatnią pozycją komiksową 2018 roku jest animacja „Spider-Man Uniwersum”, która okupuje miejsce dwudzieste pierwsze z zarobkiem 147,8 mln. Wciąż zarabia duże pieniądze, więc bez problemu dostanie się do pierwszej dwudziestki, a do tego potrzebuje raptem 10,4 mln dolarów.

Kino superbohaterskie ma się zatem bardzo dobrze. Wszystkie wymienione powyżej produkcje zarobiły łącznie 3 miliardy 139 milionów dolarów. To aż 26,5% wszystkich zarobków rocznych w Ameryce, a te na poziomie 11,85 mld dolarów są rekordowe. Poprzedni rekord należał do 2016 roku, kiedy Amerykanie w kasach kin zostawili 11,38 mld dolarów. Nawet nie wliczając do powyższej grupy „Iniemamocnych 2” to kino komiksowe zarabia wciąż zawrotną sumę 2,53 mld dolarów. Patrząc wstecz nie było jeszcze roku, w którym tego typu filmy przekroczyłoby 2 mld dolarów. Popularność tych tytułów idzie w parze z ich jakością, a to cieszy. Tylko „Venom” miał w zeszłym roku słabsze recenzje, widzowie jednak byli wyraźnie zadowoleni, o czym świadczą wyniki oraz żywotność filmu w kinach. Tymczasem „Czarna Pantera” i „Spider-Man Uniwersum” stały się poważnymi pretendentami do Oscarów. To, czy są wyróżniane zasłużenie, czy jedynie o ich nominacjach i nagrodach decydują względy społeczne, jest tematem na zupełnie inną dyskusję.

Już od kilku lat pada natomiast mit „lata filmowego” jako najbardziej sprzyjającego okresu do wprowadzenia drogich produkcji. W zasadzie od 2012 roku zestawienia rocznego nie wygrał film pojawiający się od maja do sierpnia, ale na próżno też szukać w historii box office zwycięzcy z lutego, jakim jest „Czarna Pantera”. Powoli więc producenci zaczynają się przekonywać, że nie ma złej daty na wprowadzenie swojego wysoko profilowego tytułu. Nie, od kiedy w kwietniu 2018 padł rekord otwarcia wszech czasów („Avengers: Wojna bez granic”). Do tej pory miesiąc ten uchodził za prawdziwy sezon ogórkowy w Ameryce. Ten ruch Disneya jak żaden inny, zachwiał pozycją „lata filmowego”, a w tym roku zamierzają go powtórzyć z „Avengers: Endgame”

Także globalnie popularność kina superhero wciąż rośnie, choć procentowo ma wciąż mniejszy udział w ogólnych wpływach niż w samej Ameryce, bo 19,6% (16,7% jeśli się weźmie pod uwagę same zagraniczne rynki, bez Ameryki). Ma na to z pewnością wpływ popularność lokalnych produkcji, które pochłaniają lwią część zagranicznych zarobków. Jednak filmy z Hollywood wciąż mają największą sprzedaż, a opowieści o superbohaterach stają się prekursorem na światowych rynkach. W zeszłym roku padł rekord wpływów zarówno na polu globalnym – 41,66 miliardów dolarów, jak i na samych rynkach międzynarodowych – 29,81 miliarda dolarów. „Avengers: Wojna Bez Granic” stał się pierwszym tytułem superhero oraz czwartym filmem w historii kina, który zarobił ponad 2 miliardy dolarów (dokładnie 2,049 miliarda dolarów). Na tym polu nie dał szans „Czarnej Panterze”, która może się pochwalić globalnym zarobkiem na poziomie 1 miliard 347 milionów dolarów. Co ciekawe zarobek globalny filmu Coglera to mniejsza kwota od tej, którą zebrał film braci Russo tylko na rynkach międzynarodowych, z wyłączeniem Ameryki. Wynosi ona aż 1 miliard 370 milionów dolarów. Jest to znowu rekordowe osiągnięcie, bowiem żaden film z tego gatunku nie przekroczył wcześniej miliarda dolarów. Zatem trzecim „Avengers” udało się podwoić na rynku zewnętrznym zarobki z Ameryki, podczas gdy „Czarna Pantera” miała tam wpływy mniejsze niż „u siebie” – 700 do 647 milionów dolarów. W czasach, kiedy każdy kolejny film komiksowy zarabia dużo większe pieniądze na rynkach międzynarodowych, to najlepiej pokazuje, jakim fenomenem kulturowym i box office’owym był tytuł z Chadwickem Bosmanem w Ameryce.

Oprócz powyższych tytułów na globalnym rynku jeszcze dwa tytuły przekroczyły ponad miliard dolarów wpływów. Rodzinka „Iniemamocnych 2” niemal podwoiła zarobki pierwszej części sprzed 14 lat (633 mln), zarabiając 1 miliard 243 miliony. W przeciwieństwie do „Czarnej Pantery” animacji Pixara udało się zebrać więcej „zielonych” na rynku zewnętrznym niż w Ameryce, ale podział był bliski 1:1. Dokładnie było 608,6 mln do 634,1 mln. Takie liczby mogą dziwić, bo nawet pierwsza część zarobiła 110 milionów więcej poza Ameryką. Z tego wniosek, że Jankesi bardziej stęsknili się za animowanymi superbohaterami. Prawdziwym przebojem na międzynarodowej arenie jest za to „Aquaman”. Wpływy poza Ameryką wynoszą już 732,4 miliona dolarów, a w ujęciu globalnym film ten znajduje się na pozycji piątej w 2018 roku z zarobkami rzędu 1,020 miliarda. Jako że nadal sprzedaje się bardzo dobrze, to prawdopodobnie zostanie najbardziej dochodowym filmem na podstawie komiksu DC w historii. Obecnie to miano dzierży jeszcze film Christphera Nolana „Mroczny Rycerz Powstaje” – 1,085 miliarda. Zarobki filmu Jamesa Wana na rynkach zagranicznych, bez Ameryki są na tle pozostałych filmów DCEU oszałamiające. „Aquaman” wyprzedził już globalne wpływy „Człowieka Ze Stali” (668 mln), „Ligi Sprawiedliwości” (658 mln), a niedługo już „Legionu Samobójców” (747 mln). Może nawet starczy mu pary na „Wonder Woman” (822 mln).

Wielkim zaskoczeniem jest wynik „Venoma”, który zajął globalnie szóste miejsce. Już rezultat osiągnięty w samej Ameryce budzi podziw, w kontekście wyników na Rotten Tomatoes. Widocznie Amerykanie nie są tak zaślepieni recenzjami, jak się im to przypisuje, a przecież sam portal był w przeszłości obwiniany o spowodowanie klap lub obniżenie zarobków wielu produkcji. Ten trend miał się przekładać na rynki światowe. Nie widać tego w przypadku filmu z Tomem Hardym, który poza Ameryką zarobił trzy razy większe pieniądze, co przekłada się na 642 miliony dolarów, a łącznie prawie 856 mln i szóste miejsce w roku. Nie bez znaczenia jest tutaj rynek chiński, gdzie „Venom” zebrał ponad 30% swoich globalnych wpływów. Filmy komiksowe już od kilku dobrych lat mogą liczyć na większe względy na tym wciąż rozwijającym się rynku. Jednak przed 2018 rokiem tylko jedna taka produkcja mogła się pochwalić wpływami przekraczającymi 200 milionów dolarów. Był to „Avengers: Czas Ultrona” z 2015 roku – 240 milionów dolarów. Tymczasem w zeszłym roku wyprzedziły go już trzy tytuły. Wspomniany wyżej „Venom” – 272,2 mln, wciąż zarabiający „Aquaman” – 293,3 mln oraz oczywiście „Avengers: Wojna Bez Granic” – 359,5 mln. Dużo mniej szczęścia miały pozostałe filmy MCU, „Ant-Man i Osa” zebrał tam 121,2 mln, a „Czarna Pantera” tylko 105 mln. Co ciekawe wszystkim trzem produkcjom MCU nie udało się nawet podwoić otwarcia w ostatecznym rozrachunku. Natomiast „Venom” zyskał 2,5-krotność otwarcia, a „Aquaman” potroił swoje wpływy. Najsłabiej poradziły sobie superbohaterskie animacje. „Spider-Man: Uniwersum” zarobił 62,3 mln, a „Iniemamocni 2” 51,5 mln. Choć wyniki tych dwóch ostatnich nie robią dużego wrażenia, to wystarczy powiedzieć, że były to najbardziej kasowe animacje 2018 roku w Chinach. Popularność filmów animowanych w tym kraju jest znikoma, a takie przypadki jak „Zwierzogród” (235,6 miliona dolarów) czy „Coco” (189,2 miliona dolarów), są jedynie wyjątkami potwierdzającymi regułę.

„Ant-Man i Osa” z matematyczną wręcz precyzją powiększył swoje zarobki globalne o prawie 20%, czyli identycznie jak w Ameryce. Wpływy na poziomie 622,7 miliona dolarów dają mu 11 miejsce na świecie w 2018 roku. Mimo fantastycznych recenzji i opinii „Spider-Man: Uniwersum” nie potrafi nawiązać wynikiem do filmów aktorskich o Człowieku-Pająku, zarówno na rodzimym rynku, jak i na świecie. Rynki zewnętrzne przyniosły mu do tej pory 154,6 mln, a globalnie ma 302,4 mln, co daje na razie 30. miejsce. Można oczywiście szacować, jak ukształtowałyby się ich zarobki, gdyby lepiej sprzedały się w Chinach. W Internecie można często napotkać stwierdzenia mówiące o tym, że bez wsparcia chińskich widzów „Aquaman” nie przekroczyłby pułapu miliarda dolarów. Równie dobrze można by się zastanowić, gdzie byłaby „Czarna Pantera”, gdyby zarobiła tyle, ile jej prognozowano w Ameryce, czyli około 350 milionów? Wtedy film Ryana Cooglera także nie przekroczyłby pułapu miliarda dolarów. Zamiast tego, lepiej zastanowić się, gdzie dziś byłoby kino rozrywkowe, gdyby nie filmy spod znaku superhero. Czy znalazłyby się produkcje, które wypełniłyby lukę? Czy producenci szukaliby innego źródła? Odpowiedź wydaje się niby oczywista, ale mowa o zaledwie kilku filmach rocznie, które jednak mają bardzo silny wpływ na popkulturę oraz kształtują w znacznym stopniu światowy box office. Można je uznać za dzisiejszy odpowiednik kina nowej przygody, w dużej mierze zastępujące również rozbuchane blockbustery z przełomu wieków.

W Polsce filmy superbohaterskie długo zdobywały swoją widownię. Niegdyś światowe hity w tej materii potrafiły kończyć u nas na 100-200 tys. widzów. Jednak z roku na rok ich widownia rośnie i w 2018 roku także u nas nastąpił mały przełom. „Avengers: Wojna Bez Granic” jako pierwszy film superhero w Polsce zdobył ponad milion widzów. Może się pochwalić wynikiem rzędu 1 mln 225 tys. widzów. Choć wynik robi duże wrażenie, nie wystarczy to, aby pozostać w pierwszej dziesiątce roku. Większą widownię zdobyła u nas animacja superbohaterska bez komiksowego rodowodu „Iniemamocni 2”, bo aż 1,45 miliona widzów. Jest to lepszy rezultat od pierwszej części (981 tys.) o niemal 50%. Dużym sukcesem był u nas także „Deadpool 2”, który z wynikiem na poziomie 837 tys. jest drugim najchętniej oglądanym komiksowym filmem superhero w historii. Tymczasem pierwsza część okupuje czwartą pozycję z wynikiem 759 tys. widzów. Możliwe, że „Aquaman”, który w kinach jest wyświetlany dopiero trzeci tydzień, zasiądzie na trzecim miejscu tej listy. Obecnie jego widownia jest na poziomie 587 tys. widzów. Powyżej pół miliona uplasowały się też „Czarna Pantera” – 576 tys. oraz „Venom” – 512 tys. Do przekroczenia pułapu 500 tys. sprzedanych biletów niewiele zabrakło filmowi MCU „Ant-Man i Osa”, który zgromadził przed ekranami 446 tys. widzów. Natomiast wyświetlany od 25 grudnia „Spider-Man: Uniwersum” sprzedał do tej pory 245 tys. biletów. Jeśli ferie zimowe będą mu sprzyjały, to ma jeszcze szansę na przekroczenie pół miliona widzów. W naszym kraju oglądalność filmów spod znaku superhero w 2018 roku stanowiła niecałe 10% widowni. Ciekawe, czy wartość ta będzie rosła w przyszłych latach, czy też pozostaniemy krajem, który preferuje inne formy filmowej rozrywki.

Oczywiście w box office znalazło się miejsce nie tylko dla filmów spod znaku kina superbohaterskiego. Jednak żadna grupa filmów, czy też odrębnych gatunków, nie zaznaczyła tak mocno swojej obecności jak filmy komiksowe. Można jeszcze wyróżnić szeroko pojęte filmy muzyczne. Te nie zawsze potrafią przyciągnąć szerszą widownię, jednak 2018 rok przyniósł w tej materii same sukcesy. Warto wymienić „Króla Rozrywki”, który lwią część swoich zarobków globalnych rzędu 435 milionów dolarów, zebrał w minionym roku. Jednak to premiera z 2017 roku, która nie będzie dalej omawiana. Pierwszy duży zeszłoroczny musical trafił do kin w lipcu. Po 10 latach od premiery oryginału do kin trafiła kontynuacja musicalu „Mamma Mia”, który w 2008 roku był nadspodziewanie dużym hitem, lądując na piątej pozycji w ujęciu globalnym – 609,8 milionów dolarów. Tym razem zarobki nie były już tak wysokie. Zapewne zaważył na tym zaledwie epizod Meryl Streep, co oznaczało, że film spoczął na barkach głównie młodszych, i o znacznie mniej ugruntowanej pozycji, aktorów. W Ameryce 16% spadek nie był jeszcze tak odczuwalny, przy zarobkach na poziomie 120,6 miliona dolarów (25. miejsce). Jednak na całym świecie wpływy zmalały o 35% do 394,7 miliona dolarów (21 miejsce). Mimo to przy budżecie w wysokości 75 milionów producenci i tak mogą liczyć na spore zyski.

Jesienią doszło do pojedynku dwóch filmów muzycznych. W październiku wydarzeniem były „Narodziny Gwiazdy”, czyli reżyserski debiut Bradleya Coopera, w którym główną rolę zagrała Lady Gaga. Miesiąc później do kin wszedł „Bohemian Rhapsody”, który borykał się z wieloma problemami, na czele z zastąpieniem na stanowisku reżysera Bryana Singera. Widownia na świecie nie miała z tym większych problemów, podobnie jak z mieszanymi recenzjami, które film ten otrzymał. Biografia Freddiego Mercury i historia Queen podbiła serca kinomanów, zapewne za sprawą fantastycznej muzyki zespołu. W wielu krajach film ten zamiast tracić widzów, w kolejnych tygodniach notował wzrosty widowni. Nawet w Polsce zanotował dziewiąty i dziesiąty weekend plasujące się w pierwszej dziesiątce w historii. Pobił przy tym dokonania „Kleru”, który nie miał tak długiego życia w kinach. Na świecie „Bohemian Rhapsody” zarobił już 772,7 miliona dolarów (574,2 mln poza Ameryką), lokując się na ósmym miejscu przebojów roku. „Narodziny Gwiazdy”, będąc bardziej kameralnym filmem, nie przyciągnął aż takich tłumów, jednak 403,6 miliona dolarów na całym świecie (200 mln poza Ameryką), dające 20. miejsce w rocznym zestawieniu, przy budżecie na poziomie 36 milionów to ogromny sukces. W samej Ameryce wyniki obu filmów są o wiele bardziej wyrównane. Na razie prym wiedzie film Coopera z wpływami 203,6 milionów, podczas gdy konkurent goni go, mając obecnie na swoim koncie 198,5 miliona dolarów. Oba zdążyły zebrać już kilka nagród i wyróżnień, mają zapewne także szanse otrzymać oscarowe nominacje. Może to właśnie końcówka wyścigu po Oscary przyniesie rozstrzygnięcie tego pojedynku, bowiem już same nominacje potrafią dać porządnego box office’owego kopa.

Tradycyjnie już pokaźną widownię zebrały animacje. Omawiany już wcześniej „Iniemamocni 2” był oczywiście najbardziej kasowym filmem animowanym 2018 roku. Pozostałym nie udało się jednak osiągnąć tak ogromnych sukcesów. Owszem, „Grinch” w Ameryce zarobił bardzo dobre 270 milionów dolarów i zajmuje wysokie siódme miejsce w zestawieniu rocznym, ale już na świecie nie udało mu się powtórzyć takiego wyniku. Zarobki na arenie międzynarodowej to tylko 235,1 miliona dolarów, co przekłada się globalne wpływy w wysokości pół miliarda dolarów i dopiero 17. miejsce. Oczywiście nie jest w żadnym wypadku klapa, ale patrząc na wyniki na rynku amerykańskim, producenci zapewne liczyli na więcej. Nie zdołał zyskać większej atencji także „Ralph Demolka w Internecie”. Na razie jego globalne zarobki wynoszą 434,1 miliona dolarów (190,4 mln Ameryka, 243,7 mln rynki zewnętrzne), co w kontekście wpływów pierwszej części na poziomie 471,2 milion dolarów wypada dość blado. Kilka krajów czeka jeszcze na swoją premierę, więc może uda się zrównać zarobki, ale przy tak wysoko profilowej kontynuacji można było oczekiwać znacznie lepszych wyników. Zarówno „Grinch” jak i „Ralph Demolka w Internecie” mogły stracić na bezpośredniej konkurencji, w wielu krajach miały bowiem premierę w ciągu dwóch tygodni. Z kolei wzrost wpływów, choć niewielki, w stosunku do drugiej część zanotował „Hotel Transylwania 3”. Wyniósł on 11%, dzięki czemu udało mu się zająć 16. miejsce i wyjrzeć ponad pół miliarda dolarów, a dokładnie 527,3 mln. Z całego zarobku 167,5 mln przypadło na Amerykę (17. miejsce), a 359,8 mln na rynki międzynarodowe.

Nie zawiodły oczekiwań koleje części serii „Jurassic World” oraz „Mission: Impossible”. Wprawdzie dinozaury zanotowały spadek, jednak tego można było się spodziewać. Szanse na powtórzenie fenomenalnego wyniku rzędu 1 miliarda 672 milionów dolarów, który został osiągnięty głównie na bazie ogromnego sentymentu i nostalgii przez „Jurassic World” w 2015 roku, były niewielkie. Teraz te czynniki nie wchodziły w rachubę. Zatem spadek niespełna 22% jest jak najbardziej do zaakceptowania. 1 miliard 308 milionów i trzecie miejsce globalnie uzyskane przez „Upadłe Królestwo” to wynik tylko trochę niższy od tego, który odnotowała „Czarna Pantera”. Większy spadek wpływów sequel zanotował na rodzimym rynku, gdzie zarabiając 416,8 miliona dolarów (4. miejsce) stracił aż 36% procent widowni w stosunku do poprzednika. Natomiast rynki zewnętrzne były dla tego filmu dużo bardziej łaskawe, jako że spadek na nich wyniósł zaledwie 11,5%, co przełożyło się na 891,8 miliona dolarów.

Tom Cruise, który w branży odnosi ogromne sukcesy już od 30 lat, wciąż może liczyć na duże zainteresowanie widzów. Czasy „star power” minęły bezpowrotnie, jednak ten aktor jest chyba ostatnim żyjącym przedstawicielem tego „gatunku”. Owszem, ma na koncie klapy finansowe, ale nikt tak długo nie utrzymywał się na świeczniku, kręcąc przez tyle lat wysoko profilowe projekty. Wielu kolegów aktora z lat 80 radośnie tworzy już filmidła przeznaczone bezpośrednio na rynek DVD. Tymczasem Cruise właśnie zaliczył swój największy globalny sukces. „Mission: Impossible – Fallout” zarobiło aż 791 milionów dolarów i zajęło siódme miejsce. W Ameryce, gdzie wpadło 220 milionów dolarów (8. miejsce), musiał uznać wyższość „Wojny Światów” (234,3 mln). Jednocześnie szósta część przygód Ethana Hunta została największym hitem serii „Mission: Impossible”, tak na rodzimym rynku, jak i na rynkach zewnętrznych, oraz w ujęciu globalnym. Jak długo ten nie najmłodszy już aktor będzie jeszcze w stanie raczyć nas swoimi popisami kaskaderskimi? Nie wiadomo.

Oczywiście w box office nie mogło zabraknąć miejsca na niespodzianki. Co roku pojawiają się filmy, które zarabiają duże pieniądze i potrafią zbudować swoją markę wbrew oczekiwaniom ekspertów filmowych.. Pierwszym obrazem, który niemal dwukrotnie przewyższył oczekiwania jest, „Ciche Miejsce”. Kameralny horror podziałał na wyobraźnię widzów zarabiając a samej Ameryce aż 188 milionów dolarów, gzie uplasował się na 15. pozycji. Widzowie poza Ameryką nie byli już tak łaskawi, bo w kasach kin zostawili 152,7 miliona dolarów. Globalne wpływy rzędu 340,9 milionów dają „dopiero” 27. miejsce. Jednak film Johna Krasinskiego, kosztujący zaledwie 17 milionów dolarów, już na rodzimym rynku zwrócił się z nawiązką, więc zagraniczne wpływy to tylko miły dodatek. W tym miejscu warto również wyróżnić „Halloween”, który także cieszył się zdecydowanie większą popularnością na rynku amerykańskim. Otóż w Ameryce zebrał aż 159,4 miliona dolarów, zostając jednocześnie najpopularniejszym slasherem w historii. Rynki zewnętrzne pozwoliły zarobić tylko 94,3 miliona dolarów. To przekłada się na światowe wpływy na poziomie 253,7 miliona dolarów (36 miejsce). Slashery nigdy nie były wielkimi hitami poza Ameryką i jak widać, „Halloween” tego stanu rzeczy nie zmieniło. Jednak 10-cio milionowy budżet rozwiewa wszelkie wątpliwości w kwestii zysków tego filmu.

Podobną historię ma za sobą film „Bajecznie Bogaci Azjaci”. Film specyficzny, bo stworzony głównie z myślą o amerykańskich Azjatach. Nie powinna więc dziwić jeszcze większa dysproporcja w zarobkach między Ameryką, a resztą świata. Amerykanie w kasach kin zostawili aż 174,5 miliona dolarów, co dało tej pozycji 16. miejsce. Natomiast reszta świata przyniosła tylko 64 miliony. Łącznie przekłada się to na 238,5 miliona dolarów i dopiero 37. miejsce. Jednak budżet w wysokości 30 milionów dolarów, sprawił, że komedia romantyczna zaczęła zarabiać na siebie już podczas drugiego weekendu wyświetlania w amerykańskich kinach.

Problemów z zarobkami na arenie międzynarodowej nie miały takie niespodzianki jak „Meg” czy „Zakonnica”. Jednak każdy z nich został ujęty w tej kategorii z innych względów. Film z Jasonem Stathamem jako jedyny z tej grupy nie miał małego budżetu. Mówi się o 150-180 milionów dolarów, choć rzekomo mniejszą część tej kwoty pokrył chiński inwestor. Tak wysoki koszt oraz kojarzona z kinem klasy B tematyka przywodząca na myśl produkcje studia Asylum powodowały, że „Meg” był typowany do jednej z klap sezonu letniego. Sytuacja jednak obróciła się o 180 stopni, kiedy zarobił w Ameryce aż 145,4 miliona dolarów. W prognozach mówiono o zaledwie 50 mln. Rynki zewnętrzne na czele z Chinami, gdzie film miał większe wpływy niż na rynku amerykańskim – 153 mln – dały łącznie aż 384,8 miliona dolarów. W ujęciu globalnym „Meg” zarobił ponad pół miliarda i zajął wysokie 15. miejsce w zestawieniu rocznym. Z kolei „Zakonnica” przy swoim małym zaledwie 22 milionowym budżecie od początku miała być sukcesem. Należy ona bowiem do uniwersum horrorowego wokół „Obecności” Jamesa Wana. Niespodzianką jest jednak skala sukcesu. W Ameryce całkowite zarobki miały przekroczyć 80-90 milionów, czyli na poziomie najmniej kasowego filmu uniwersum „Annabelle”. Ostatecznie udało się zarobić 117,5 miliona dolarów (24. miejsce w sezonie), a to oznacza, że jedynie pierwsza „Obecność” wygenerowała wyższe wpływy – 137,4 mln. Poza Ameryką „Zakonnica” pokonała po względem zarobków wszystkie części uniwersum, zarabiając 248,1 mln. Globalnie, z wpływami rzędu 365,6 mln horrorowi udało się wspiąć na 24. miejsce minionego roku.

Zapewne mniej przyjemną częścią box office’owego podsumowania są rozczarowania box office’owe. Paradoksalnie na tej liście znajdują się aż cztery filmy Disneya, czyli wytwórni, która może pochwalić się trzema największymi przebojami na rynku amerykańskim w ubiegłym roku, oraz która osiągnęła jednocześnie drugi najlepszy globalny zarobek w historii – 7 miliardów 325 milionów. Lepszy wynik studio osiągnęło tylko w 2016 roku: 7,6 miliarda dolarów, co jest dotychczasowym rekordem wszech czasów pośród wszystkich wytwórni. Na pierwszy ogień idzie film, który nie jest może finansową klapą, a bardziej rozczarowaniem. Mowa o „Mary Poppins Powraca”, czyli film, który miał być największym hitem w okresie świątecznym w Ameryce. Prognozowano mu zarobki rzędu 350-400 milionów, tymczasem mamy już niemal połowę stycznia, a nawet wpływy globalnie nie dobiły do tej kwoty. Obecnie na koncie musicalu znajduje się 287,9 miliona dolarów, przy czym wpływy z rynku amerykańskiego wynoszą 150,7 mln. Na tym polu film wyraźnie przegrywa z „Aquamanem”, który zarabia niemal dwa razy większe pieniądze. W ujęciu globalnym na koncie ekranizacji komiksu znajduje się niemal cztery razy więcej pieniędzy. Musical z Emily Blunt zarobi ostatecznie być może 400 milionów dolarów na całym świecie, co pozwoli uniknąć porażki i da szansę tej 130 milionowej produkcji wyjść na zero.

Bez słowa zawahania można nazwać dużymi klapami kolejne trzy produkcje Disneya, „Pułapka Czasu”, „Han Solo: Gwiezdne Wojny – Historie” oraz „Dziadek Do Orzechów i Cztery Królestwa”. Pierwszy przy budżecie około 100 milionów zarobił na całym świecie tylko 132,7 miliona dolarów, z czego 100,5 mln pochodzi z Ameryki. Disney tak bardzo nie wierzył w ten projekt, że w wielu krajach w ogóle nie trafił on do kin (w tym w Polsce) mimo wcześniejszych zapowiedzi. W maju na ekrany wszedł pierwszy film ze świata „Gwiezdnych Wojen”, który okazał się klapą, i to potężną. Gdyby nie był on kręcony niemalże od nowa po zwolnieniu pierwszych reżyserów, to zapewne budżet nie sięgnąłby kosmicznych rozmiarów rzędu 250-300 mln (w zależności od źródła). W takim wypadku globalne zarobki na poziomie 393 milionów dolarów (z czego 213,8 mln w Ameryce, a 179,2 mln w reszcie świata) powodują, że film, jak podaje się oficjalnie mógł stracić do 100 mln, co wydaje się kwotą lekko zaniżoną w kontekście budżetu i kosztów marketingowych. Natomiast „Dziadek Do Orzechów” był pierwszą klapą oryginalnego filmu live-action dla Disneya. Budżet w wysokości 120 milionów okazał się za wysoki dla tej produkcji, bo jej światowy zarobek wyniósł zaledwie 172,7 milionów dolarów. W przeciwieństwie do „Hana Solo” baśniowa opowieść zarobiła znacznie mniejsze pieniądze w Ameryce: 54,8 mln w porównaniu do 117,9 mln na światowych rynkach.

Ostatnia porażka finansowa, która jest warta wzmianki (co nie oznacza, że nie było ich więcej) to „Drapacz Chmur”. Film akcji, w którym zagrał jeden z najpopularniejszych i najbardziej dochodowych współczesnych aktorów, czyli Dwayne „The Rock” Johnson, miał być jednym z hitów lata. Świeżo po wielkim sukcesie „Jumanji – Przygoda w Dżungli”, który zarobił prawie miliard dolarów oraz „Rampage: Dzika Furia”, który zebrał 428 milionów globalnie (19. miejsce w 2018), akcje aktora stały bardzo wysoko. Ciężko powiedzieć, co nie zagrało, bo recenzje nie były dużo gorsze od tych, które zebrało „Rampage”. Może to przesyt aktorem, który w ciągu siedmiu miesięcy pojawił w trzecim dużym projekcie. Nie mniej zarobek na poziomie 304,9 miliona dolarów, przy budżecie rzędu 125 milionów okazał się niewystarczający, aby film się zwrócił na poziomie dystrybucji kinowej.

W Polsce podobnie jak w Ameryce i globalnie, został zanotowany rekord frekwencji. Widownia wyniosła około 59,5 mln sprzedanych biletów. Jest to wynik o około 3 mln wyższy niż w rekordowym do tej pory 2017 roku. Pierwsze miejsce zajął oczywiście „Kler”. Film, który sprawił nam największą niespodziankę w XXI wieku i pobił szereg rekordów, w tym najlepsze otwarcie, drugi, trzeci czy czwarty weekend oraz najszybsze zdobywanie kolejnych milionów widzów. Podobnie jak w Ameryce „Czarna Pantera” tak i u nas jest to trzeci najlepszy wynik w historii – 5,184 mln widzów. Oba tytuły posiadają jeszcze jeden wspólny mianownik – są wydarzeniem filmowym o dużym wydźwięku kulturowym, społecznym i politycznym. Różnica polega na tym, że film amerykański uzyskał to dzięki wielkiemu wsparciu mediów i afroamerykańskiej (choć nie tylko tej) społeczności. „Kler” z kolei zyskał ogromny rozgłos wskutek szeregowi ataków medialnych i politycznych, które przyniosły efekt odwrotny od oczekiwanego. Taka historia w polskim box office może długo się nie powtórzyć.

Wydarzeniem bez precedensu jest też dominacja polskich filmów, które zajęły pierwsze cztery miejsca w 2018 roku. Nigdy wcześniej taka sytuacja nie miała miejsca. Jedną z większych niespodzianek jest również wynik polskiego kandydata do Oscara. „Zimna Wojna” startowała 8 czerwca w cieniu amerykańskiego filmu „Jurassic World: Upadłe Królestwo” z poziomu 85 tysięcy widzów. Jednak przez długie tygodnie film nie schodził z afiszów kin. Nawet w pierwszy weekend stycznia 2019 film Pawła Pawlikowskiego znalazł się w najlepszej dwudziestce. Efektem jest jedenastokrotne pomnożenie otwarcia do widowni rzędu 934,3 tysiąca i 16. miejsce w 2018 roku. Sezon nagród trwa, co wciąż sprzyja gromadzeniu widowni, więc niewykluczone, że zostanie szesnastą pozycją z milionem widzów za 2018 rok. Obecnych piętnaście tytułów, które zgromadziły ponad milion widzów w polskich kinach, jest również rekordem w tej materii. Wcześniejsze lata miały maksymalnie jedenaście takich tytułów. Z zagranicznych filmów największą niespodzianką jest wspomniany wcześniej „Bohemian Rhapsody”. Wykazuje on również bardzo dużą żywotność w polskich kinach, bowiem start na poziomie 162,7 tysiąca widzów normalnie nie przekłada się na 1,25 mln sprzedanych biletów. Nadal jest grany w wielu kinach i gromadzi pokaźną widownię, więc może skończyć wyżej niż dziesiąta pozycja w zestawieniu rocznym. Wielką niespodzianką jest też wynik filmu „Cudowny Chłopak”, który obejrzało aż 1,365 mln, po otwarciu niemal 22 razy mniejszym. Film trafił do kin podczas zeszłorocznych ferii zimowych. Nauczyciele dostrzegli w nim wartości edukacyjne, co przełożyło się na liczne wycieczki szkole. Rozgłos o jego wynikach przyciągał też więcej regularnych widzów. Box office lubi takie historie.

Poniżej pierwsza 20 najchętniej oglądanych filmów 2018 roku

X muza ma się zatem bardzo dobrze. Przypuszczenia o rychłej utracie widzów na rzecz coraz to wymyślniejszych nośników, VOD, czy platform streamingowych były przedwczesne. Zeszłoroczne rekordy wyraźnie temu przeczą. Ten rok w box office zapowiada się jeszcze lepiej. Będzie wiele znanych i cenionych marek ponownie w kinach. Kryzys sequeli z początku wieku został zażegnany i koniec końców, mimo wielu narzekań, okazuje się, że ludzie lubią najbardziej oglądać to, co jest im dobrze znane.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.