Czy to najbardziej wyczekiwany polski film roku? Raczej nie ulega wątpliwości, że tak. Początkowo obraz Pawła Pawlikowskiego w typach ekspertów (i bukmacherów, nierzadko obdarzonych lepszym wyczuciem) ledwie zahaczał o program festiwalu w Cannes. Po entuzjastycznym przyjęciu niemal z dnia na dzień rósł, by skończyć w gronie 2-3 faworytów (fakt, że we Francji bycie faworytem niewiele znaczy to inna sprawa). Sam reżyser zdobył wyróżnienie indywidualne, ale i ugruntował swoją pozycję wśród głośnych nazwisk światowego kina alternatywnego.

“Zimna wojna” zaczyna się gdzieś na polskiej prowincji pod koniec lat 40-tych, gdy z inicjatywy Wiktora (Tomasz Kot) i Ireny (Agata Kulesza) powstaje zespół pieśni i tańca „Mazurek”. Od samego początku towarzyszy nam akcent polityczny, mocno zaznaczony przez bezpiekę w osobie Lecha (Borys Szyc). Okoliczności będą jednak tylko tłem dla rodzącego i rozwijającego się uczucia Wiktora i Zuli (Joanna Kulig). Ich historia, rozciągnięta na dystansie piętnastu lat, to prawdopodobnie jedna z najlepszych love story w polskim kinie.

O co cały ten hałas? O film jednocześnie niesamowicie polski i uniwersalny. Umiejętnie prowadzoną historię miłosną, która właściwie ani przez chwilę nie uderza sztampą. O reżysera, który z szacunkiem traktuje widza i swoje postaci. O 84 minuty dopracowanej wizualnie opowieści, w której niczego nie pozostawiono przypadkowi. To kino o znacznie mniejszym ciężarze niż kontrowersyjna w naszym kraju #Ida. Zarazem jednak wyraźne zaproszenie w świat twórcy i jego emocji, osobistych przeżyć i własnego pomysłu na formę przekazu. Pozostawianie na drugim i trzecim planie uwarunkowań politycznych to decyzja zrozumiała i stosunkowo rzadko uskuteczniana w polskich filmach osadzonych w epoce stalinowskiej i tuż po niej.Dawkowanie zatęchłej atmosfery trzymanej pod butem kultury pierwszych dekad po wojnie wychodzi tu umiejętnie i naturalnie. Nawet jeśli czasem uosobiona potężną podobizną wodza światowego pokoju, ma raczej twarz karierowiczów-politruków, walczących po prostu o jak najlepszą pozycję w nowym rozdaniu.

W przeciwieństwie do “Idy”, “Zimna wojna” to film w dużym stopniu muzyczny, przepełniony traktowaną z najwyższym szacunkiem muzyką ludową, jazem i delikatną piosenką liryczną. Dźwięk, jakkolwiek wart docenienia, jest jednak jedynie akompaniamentem dla wszystkiego, co znajdzie się w oku kamery. Ponowny wybór wąskiego ratio 1.37:1 oraz kręcenie w czarni i bieli przemawia tu jeszcze lepiej, niż w poprzednim filmie Pawlikowskiego. W dzisiejszym kinie tak wprawne posługiwanie się monochromatycznymi ujęciami to rzadkość. Szczególnie sceny występów zespołu nieoczekiwanie robią tym większe wrażenie, odarte z kolorowej otoczki i wyniesione ponad ludyczno-cepeliadową formę, poprzez spojrzenie oddające hołd prawdziwej sztuce ludowej i jej dziedzictwu.

No i wreszcie Pawlikowski chyba na dobre pokazał, że potrafi z aktorów wyciągać więcej, niż mogli się po sobie spodziewać. Szczególnie Joanna Kulig błyszczy tu pełnią talentu, dając serce i duszę buntowniczej, lecz poszukującej uznania i szczerych uczuć Zuli. Opinię jednego z najlepszych aktorów pokolenia potwierdza Tomasz Kot, zawieszony gdzieś pomiędzy szaleńczym uczuciem i wrodzonym rozsądkiem. Jego gra jest tu bardziej oszczędna, ale i dzięki temu prawdziwie wiarygodna i pozwalająca na lepsze zrozumienie stojących za tą postacią motywacji. Mnie osobiście zaskakuje Borys Szyc, niegdyś dający nadzieję, później zaś wyrzucony niemal na antypody poważnego podejścia do zawodu aktora. Rola Lecha Kaczmarka, niegłupiego i całkiem ludzkiego aparatczyka to jedno z jego ciekawszych osiągnięć i silny kontrapunkt dla romantycznej części scenariusza.

“Zimna wojna” jest dziełem kompletnym, przy czym nie jest dziełem idealnym. Jedynie naprawdę krótki czas trwania filmu ratuje go przed dłużyznami, co jest pochodną skromnej liczby jakkolwiek rozwiniętych postaci. Bardzo szybkie przeskoki czasowe nadają wspomniany już uniwersalny wydźwięk całej opowieści, ale idące za tym skondensowanie nieco wytrąca całość z rytmu. Zarzuty te są jednak jak czynienie oskarżeń pod adresem poezji. Nikt z nas nie chce czytać wierszy długości prozy, a w historii o miłości w czasach zarazy wielu z nas dorzuciłoby szczyptę czegoś bajkowego. Poezja Pawlikowskiego to pasja i emocje niemal w czystej postaci. Piękne kino, które warto przeżywać.

Ocena: 5/6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.