Polskie kino historyczne to od wielu lat pole minowe, na którym wielu już poległo. Nie zawsze są to na szczęście porażki tak spektakularne jak „1920 Bitwa Warszawska” lub polsko-włoska „Bitwa pod Wiedniem” (może powinniśmy sobie odpuścić kino batalistyczne?). Ciekawe produkcje, traktujące szczególnie o historii XX-wiecznej, można w Polsce liczyć ostatnio na palcach jednej ręki. Czy zatem historia najsłynniejszej misji Jana Nowaka-Jeziorańskiego mogła zostać w polskim kinie dobrze zekranizowana. Jak pokazały efekty – był na to potencjał, choć w wielu punktach rodzimy przemysł filmowy nie umie opuścić bardzo mocno wytartych już szlaków.

Przede wszystkim należy pochwalić wybory obsadowe. Zamiast zgranej twarzy, w głównej roli dostajemy ledwie rozpoznawalnego Phillipe’a Tłokińskiego, który z pewnością nie odstaje umiejętnościami od najbardziej znanych postaci swojego pokolenia. Także na drugim planie mamy przede wszystkim Patrycję Volny oraz Julie Engelbrecht – z pewnością nie są to nazwiska, które przyciągałyby widzów do polskich kin. A jednak się co najmniej przyzwoicie, szczególnie w przypadku drugiej z pań. Od dobrze znanych wizerunków roi się za to w tle, co świetnie współgra z odtwarzanymi kreacjami. Znajome nazwiska wypadają tym wiarygodniej w niedużych rolach dowódców Armii Krajowej oraz epizodycznych rolach polityków i wojskowych na emigracji.

Niestety „Kurier” upada tam, gdzie na początku rokuje największe nadzieje. O ile skromna scenografia i blade sceny miejskie to nasz krajowy standard, często widoczny w produkcjach telewizyjnych, nieco teatralne sceny we wnętrzach bronią się choć niezłym aktorstwem i spójnymi dialogami. Na wiele cech polskiego kina wojennego nauczyłem się przymykać oczy, czy to ze względu na świadomość ograniczeń finansowych, czy to z uwagi na pewien ładunek emocjonalny, którym darzę każdy z tych filmów, który nie obraża wprost inteligencji i gustu widza. Są jednak rzeczy, których wybaczyć nie można.

„Kurierowi” brakuje przede wszystkim rytmu. Ciągi scen akcji, rozwijanych postaci i prowadzonych wątków nie tworzą spójnej całości. Pozbawiony większych (podkreślam – większych) dziur fabularnych scenariusz skupia się na odfajkowaniu kolejnych elementów historii, dodając przy okazji zupełnie nieistotne zwroty akcji i sporo niepotrzebnych wypełniaczy. Wszystko to jednak blednie przy tym, gdy początkowa próba analitycznego podejścia do jednego z najsilniej dyskutowanych etapów polskiej historii zostaje brutalnie porzucona. Raczej przez to nie zdradzę wymowy finału, może jedynie oszczędzę wam nadziei – następujący po niemal niezauważalnej kulminacji koncert heroicznej wizji Powstania Warszawskiego, to odbicie smutnej wiadomości, przemyconej gdzieś między kartkami scenariusza. O „Kurierze”, który mógł zostać ciekawym kinem przygodowo-szpiegowskim z wartościowym wątkiem patriotycznym, nie zaś filmową inkarnacją szkolnych lektur.

„Mogliśmy zadać ciekawsze pytania, nadać postaciom głębi i przedstawić racje wielu stron. Ale mogliśmy też tego nie robić” – zdają się mówić twórcy. I rzeczywiście, ostatnia scena to ukoronowanie, zbierające razem przypominających Rzymian z „Asteriksa” Brytyjczyków i przebiegłych, choć niemogących stawić oporu (serio!) silnym Polakom Niemców. Na uzupełnienie są ledwie wspomniani Sowieci w tle, protagonista pełen szlachetności (jedynie z sugestią ludzkich wad) oraz cały ten wszechobecny patos. Jakby wystarczyło zrobić lepszy film, niż „Historia Roja” lub „Tajemnica Westerplatte”. To jednak nisko zawieszona poprzeczka. Gdyby kino wojenne nie musiało być również kinem narodowym, efekt artystyczny mógłby być zdecydowanie lepszy. Mimo wszystko widać,  że było to jak najbardziej możliwe.

Ocena: 2.5/6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.