Kino polskie i gatunkowe – dość groźnie brzmiący zestaw, który często w równym stopniu może oznaczać ciekawą odmianę, jak i widowiskową porażkę. O przykładach nie muszę chyba wspominać. Z tym większym zainteresowaniem czekałem na „Wilkołaka” Adriana Panka – twórcy ze sporym potencjałem, choć w ostatnich latach utraconego przez X Muzę na rzecz projektów wyłącznie komercyjnych. Od kilku miesięcy krążyła wieść (a jak ktoś miał bliżej do Gdyni, to nawet coś więcej), że spod jego ręki wyszedł kawał niezłego kina. Na szczęście nawet tacy multipleksowi widzowie jak ja mogą się o tym przekonać. Z tego miejsca pozdrawiam Velvet Spoon, dystrybutora tak niezależnego, że ma mniej lajków na Facebook’u niż BOZG ;).

„Wilkołak” rozpoczyna się pod koniec II wojny światowej. Opowiada historię grupki dzieci, która po uwolnieniu z obozu koncentracyjnego zostaje umieszczona w dawnym dworku, przekształconym na polowy sierociniec. Wojenna zawierucha przenosi się na zachód, jednak pozostawia po sobie nie tylko wyzwolonych jeńców, ale i wytresowanych na zabójców strażników, przemierzających na czterech łapach okoliczne lasy. Fabuła czerpie z historii „Werwolf” – czegoś na kształt niemieckiej partyzantki, która w obliczu przegranej wojny miała siać popłoch na tyłach nieprzyjaciela. Nie wiadomo nawet, czy owa organizacja kiedyś naprawdę istniała, czy była tylko wytworem propagandy nowych najeźdźców. Wzmocnioną przez ludową wieść i plotki, krążące po wcielanych do Polski Ludowej terenach dawnej III Rzeszy, na których przybysze wciąż nie czuli się pewnie.

Balapolis

Jako punkt wyjścia muszę potraktować to, że sporo w „Wilkołaku” odważnych decyzji. Film opiera się niemal wyłącznie na aktorach dziecięcych, wśród których niektórzy wypadają wręcz fenomenalnie. Sama opowieść, pomimo zapowiedzi dreszczowca, odchodzi od narzucającego się horroru w kierunku dramatycznej opowieści o traumie i mechanizmach przetrwania oraz zderzeniu naturalnego egoizmu i z kulturowo indukowaną moralnością. Dzięki odejściu od atmosfery całkowitej tajemnicy, reżyser zyskuje możliwość wykreowania bardzo ciekawej historii o humanizmie, zarazem starając się dociec, jak bardzo uniwersalne są reguły społeczne, które uznajemy za oczywistość. Czy z resztą są w ogóle uniwersalne, skoro całkowicie świadomie dopuszczamy do siebie myśl, że w warunkach ekstremalnych wszystko staje się względne i surowość ocen zaczyna wydawać się nie na miejscu?

Jednocześnie należy wspomnieć, że „Wilkołak” nie traci balansu. Znaczące sceny przeplatają się z obserwacją powszedniego życia, którego „zwykłość” w tych warunkach wydaje się ogromną wartością. Co innego napięcie – taka, a nie inna konstrukcja filmu odbija się na scenariuszu, przez co nawet niespełna 90-minutowy film co jakiś czas trafia na dłużyzny. Ciągłe przypominanie o czyhającym zagrożeniu, zamiast grozy i zdenerwowania, z czasem wprowadza niepotrzebną rutynę. Równie dobrze moglibyśmy oglądać przelatujące ptaki lub poruszane wiatrem gałęzie. Straszne wilki szybko stają się jedynie elementem krajobrazu, który dodatkowo łagodnieje w naszych oczach i nie wydaje się stanowić prawdziwego zagrożenia.

Balapolis

Bardzo ciekawy motyw przezwyciężania wielopłaszczyznowego strachu zostaje dobrze dopasowany do niejednoznacznie zdefiniowanej stylistyki, przez co ostatecznie otrzymujemy całkiem ciekawy, choć niepozbawiony błędów dreszczowiec z silną stroną psychologiczną. Warty uwagi tym bardziej, że nie rozczarowuje w końcowych scenach, co jest częstą przywarą tego typu kina. „Wilkołak” to warta uwagi propozycja w swojej kategorii, tak „wagowej”, jak i gatunkowej. A dodatkowo, jak zawsze cenna, wartościowa propozycja w polskim kinie, udowadniająca, że nawet do starszych tematów krajowi twórcy potrafią podchodzić na nowy sposób, a „polskie kino gatunkowe” może coraz bardziej pociągać.

Ocena: 4/6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.