O najnowszym filmie o Robin Hoodzie dowiedziałem się za sprawą Tima Minchina, który ogłosił, że będzie grał braciszka Tucka. Jako, że Tim jest komikiem, który idealnie trafia do mnie ze swoim humorem, postanowiłem wybrać się do kina. Mimo kiepskich ocen oraz głosów krytycznych objawiających się w wyniku tego filmu na Rotten Tomatoes, przeszedłem się do kina z wiarą, że to będzie jednak przyjemny film akcji. Niestety z każdą minutą moja wiara malała, a ja zaczynałem się kompletnie nudzić. Kolejne nużące sekwencje akcji, nieciekawe postacie czy dialogi pisane na kolanie dały się we znaki. Nawet nie zważając na to, że pomysł na nową legendę o Robin Hoodzie był ciekawy, to film się w żaden sposób nie broni.
Zacznijmy od fabuły. Robin z Locksley (Taron Egerton) jest bogatym lordem cieszącym się życiem z Marlon (Eve Hewson), jednak zostaje wezwany przez Szeryfa z Nottingham (Ben Mendelsohn) na krucjatę. Po powrocie z niej zastaje swoją kobietę zamężną, jego domostwo stoi opustoszałe i splądrowane, a na domiar złego Szeryf nakłada na pospólstwo coraz to większe podatki. Robin poznaje również wtedy Małego Johna (Jamie Foxx), który namawia go do walki z Szeryfem.
Film oferuje liczne sceny, które są tak przesycone zbyt szybką akcją, przez co po czasie zaczynają nam doskwierać. Jako widz spodziewający się przynajmniej ciekawej historii, chociaż odrobiny wkładu własnego, nie otrzymałem nic, ale to kompletnie nic. Praktycznie każdy wątek fabularny jest zrobiony na odwal, a dialogi i postaci wykonano drętwo i bez polotu. Chociażby romans Robina z Marlon jest zupełnie bezuczuciowy i można go porównać do scenariuszowej zapchajdziury. Nie mówiąc już o ich rozmowach, przy których można się poczuć jak podczas seansu Mody na sukces. Zwyczajnie poza kilkoma marnymi, wzniosłymi tekstami i rewolucyjnym celem, nic ich nie łączy. Wrogowie Robina nie są ani trochę pasjonujący, typowi złoczyńcy, którzy pragną tylko władzy i pieniędzy. Same sceny wieńczące film są tak niewiarygodne i przewidywalne, że już w połowie filmu domyśleć się można, jak to się wszystko skończy, łącznie z plot twistem. Krótko mówiąc – film nie wciąga w absolutnie żadnym aspekcie.
Sądziłem, że tak tandetny film akcji oparty na kiepskich założeniach fabularnych musi mieć coś, dzięki czemu dostał się do kin. Niestety, poza ciekawym konceptem oraz pomysłem na odmienne ukazanie historii Robina z Locksley, to nie ma po prostu dobrych stron. Jest to dosyć pospolity akcyjniak, na który nie warto iść do kina. Co prawda, można go puścić jako tło podczas grania w karty, bo w końcu to nadal historia o rewolucji z Robin Hoodem na czele. Jednak nie sądzę, żeby absorbował on bardziej niż muzyka z radia.
OCENA: 2/6