Oceny jakie zbiera najnowszy film o przygodach nie-tylko-Petera Parkera, kazały mi wejść do sali kinowej z rezerwą. W końcu drugie miejsce w rocznym zestawieniu mediakrytyka? Bądźmy poważni, to przecież jednak wciąż animacja. A jednak wpadłem. Już po kilku minutach jak zaczarowany wpatrywałem się w ekran i nie mogłem uwierzyć, jak dobrą robotę wykonała ekipa z działu animacji Sony.
Geneza Spider-Mana to chyba drugi najbardziej znana (po śmierci rodziców Bruce’a Wayne’a) komiksowa origin story. A ponieważ „Spider-Man: Uniwersum” to już czwarta w ciągu niespełna dwóch dekad pełnometrażowe wcielenie człowieka-pająka, twórcy decydują się wyeksploatować inflację Peterów Parkerów do maksimum. Świetny wstęp osadzający film w multiwersum kinowych produkcji oraz niekończące się genezy kolejnych wcieleń różnych Spider-Manów są jak przygoda, na którą dajemy się zabrać twórcom, zadając sobie pytanie „Jak daleko przesuną granicę grania z widzem?”.
Opowieść o drugim Spider-Manie Milesie Moralesie spotykającym odpowiedników bohatera z różnych równoległych wszechświatów (jestem wielkim fanem tej koncepcji w różnych seriach komiksowych/serialowych/filmowych) to kopalnia takich mrugnięć do widowni. Prawdziwej siły nadaje „Uniwersum” jednak przede wszystkim absolutnie świetna animacja, zarazem imponująca pod względem technicznym, jak i bogato inspirowana komiksową kreską. Dodatkowo dostajemy dowcipne dialogi, niemal każdy typ humoru i wpadającą w ucho ścieżkę dźwiękową.
Rozpływam się nad tym wszystkim. Nad technicznym dopracowaniem, współczesnością materiału, szacunkiem do oryginału i perfekcyjnym zbalansowaniu wszystkich elementów opowieści. Odpowiedź jak udało się to osiągnąć, czai się w napisach końcowych i nazwiskach Christophera Millera i Phila Lorda. To duet, który w świetnym stylu przywołał do życia serię „21 Jump Street”, stworzył ciekawe „Klopsiki i inne zjawiska pogodowe”, a przede wszystkim wycisnął z filmu o klockach Lego jedną z najzabawniejszych produkcji dekady.
Zgodnie z tytułem „Spider-Man Uniwersum” to wielość. Przeplatają się tu inspiracje filmowe i muzyczne, techniki animacyjne, lekka i całkowicie poważna tematyka. Historia, która zdawała się już nudzić i mogła na kilkanaście lat zostać zamknięta w przepastnych szufladach studia Sony, została przebudowana i zinterpretowana na nowo. A my to kupujemy, kimkolwiek jesteśmy – weteranami komiksowych adaptacji, oddanymi fani serialu na Fox Kids albo wrzuconymi w środek komiksowej (dosłownie!) akcji Milesami Moralesami.
Siła i popularność Spider-Mana zawsze polegały na uniwersalności tej historii. Peter Parker to nie miliarder, przybysz z innej planety albo wynik eksperymentu wojskowego. Nawet jako bohater, pozostaje wychowanym w średniej dzielnicy chłopakiem z przyziemnymi problemami, martwiącym się o pieniądze, przyszłość, pracę i dziewczynę. Przyjazny Spider-Man z sąsiedztwa miał wiele twarzy, ale zawsze zachowywał swój charakter. Nieważne jak się nazywa, jakiej jest płci, a nawet jakiego gatunku. „Spider-Man: Uniwersum” to opowieść to tym wszystkim, co sprawiło, że został jedną z ikon popkultury. I dowód na to, że wciąż czeka go świetlana przyszłość.
Ocena: 5.5/6
Wychodzi na to, że to był naprawdę dobry rok dla wartościowych animacji. Nie mogę już doczekać się polskiej premiery „Mirai”.