Nawet jeśli rzeczywistość jest niemal gotowym scenariuszem filmowym, z jakiegoś powodu scenarzyści uznają czasem, że ona sama nie wystarcza. Dorobek reżysera Trevora Nunna i scenarzystki Lindsay Shapero to jak do tej pory raczej dalsze funkcje na dużych planach oraz niezapadające w pamięć brytyjskie produkcje telewizyjne. Ciężko więc napisać, że adaptacja powieści Jennie Rooney (inspirowana historią Melity Norwood) znalazła się w dobrych rękach. Wszystko wskazywało zatem na poprawną adaptację telewizyjną w stylu BBC, która z jakiegoś powodu zagościła na ekranach nawet polskich kin.

W 2000 roku Joan Smith pielęgnuje rośliny przed swoim domem, gdzieś na obrzeżach Wielkiego Londynu. Niespodziewanie pod dom podjeżdża policja, a osiemdziesięcioparolatka zostaje aresztowana pod zarzutem szpiegostwa. W rzeczywistości bohaterka tej historki dorobiła się pseudonimu „Granny Spy”. Podczas kolejnych przesłuchać eksplorujemy przeszłość Joan – pierwsze kontakty z lewicowymi grupami na studiach, pracę w wojskowej grupie badawczej podczas wojny oraz oczywiście wątek romantyczny, bez którego scenarzystka nie wiedziałaby jak sformułować fundamenty postaci.

Lionsgate

Właśnie w tym tkwi zagadka, dlaczego dobrze zagrany i bardzo poprawny technicznie film do złudzenia przypomina taśmowe produkcje telewizyjne. Prawdziwa Melita Norwood miała dobrze ugruntowane motywacje ideologiczne, które przez Trevora Nunna są jedynie delikatnie zaznaczone, a wspominane przez bohaterkę wyglądają raczej na rozpaczliwą próbę obrony. Zamiast tego, Joan zostaje osadzona w trójkącie miłosnym, a jej sprawczość i podmiotowość zostaje porzucona na rzecz emocjonalności, warunkującej kolejne decyzje.

Pomimo braku poprowadzenia ze strony reżysera, nienajgorzej swoją bohaterkę sportretowała Sophie Cookson. Przy czym wybija się tu przede wszystkim marnością otoczenia, gdyż postaci męskie sprowadzone zostały do archaicznych wręcz archetypów, których jak ognia wystrzegać powinni się współcześni scenarzyści. Stephen Campbell Moore ratuje się przynajmniej solidnym warsztatem teatralnym, natomiast Tom Hughes z jakiegoś powodu wygląda tu jak fatalnie dobrany naturszczyk, choć aktorem jest przecież przyzwoitym. Jeśli dodać do tego przechodzącą obok filmu Judi Dench i powodującą ścieranie zębów plastikową nadekspresję Terezę Srbovą, efekt jest co najmniej zasmucający.

Lionsgate

Przy tych wszystkich wadach, „Tajemnice Joan” to jednak film interesujący. Całkiem nieźle udało się zbudować napięcie, a jeśli pominąć odarcie postaci z kluczowych motywacji, zachowują przynajmniej pozorną spójność. Mam wrażenie, że film Munna to wiele nietrafnych decyzji, ale trafne dwie kluczowe – dobór głównej bohaterki. Judi Dench nawet na autopilocie poprawia wrażenie słabego obudowania wątku współczesnego. Sophie Cookson bywa mdła, lecz całkiem dobrze odnajduje się w prostej roli, obudowując ją dość ekspresyjną mimiką i urokiem.

Z bardzo intrygującej historii, „Tajemnice Joan” wyciągają film przyjazny w odbiorze, choć właściwie całkowicie niezapadający w pamięć. Nasuwają się skojarzenia z licznymi przecież produkcjami traktującym o tym okresie, które możemy oglądać w TVP. Ostatecznie dostajemy film letni, ciężki nawet w krytyce, gdyż ani przez moment nie stawiający sobie ambicji do przebicia wymaganego minimum.

Ocena: 2.5/6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.