Quo vadis, DC? Mniejsze z komiksowych uniwersów filmowych słynie z tego, że jakość ich filmów na wykresie układa się w imponującą sinusoidę, a jeśli możemy mówić o jakiejkolwiek koncepcji, to w liczbie mnogiej i zawsze w trybie przypuszczającym. Po obejrzeniu „Aquamana” miałem niepewne wrażenie, że zatrudniani przez Warnera wreszcie doszli do pewnego – dość oczywistego z resztą – wniosku. Z Marvelem nie można walczyć w ich grze – DC nie ma ani zasobów, ani spójnego konceptu, podczas gdy Disney posiada już lata przewagi. „Shazam!” miał dać odpowiedź, czy wada DCEU może stać się korzyścią. Skoro nie wychodzi nam uniwersum na miarę Marvela, a każdy film zmierza w innym kierunku, może warto każdemu z nich nadać odmienny charakter, rozluźnić więzy między produkcjami i po prostu odważyć się na eksperymenty.

„Shazam!” to historia wręcz prosząca się o podjęcie takiego ryzyka. Tytułowy bohater to wciąż dzieciak, zatem i przygody musi mieć nieco mniej poważne. Kolorowe kostiumy i absurdalnie komiksowa muskulatura głównego bohatera pasują bardziej do humoru z pogranicza slapsticku, niż mrocznego wizerunku właściwego do niedawna adaptacjom DC. Billy Batson (Asher Angel) otrzymuje moc nieco z przypadku, jednak przechodzi całkiem klasyczną przemianę herosa. Fakt, że wiele tu sztywnego schematu wbrew pozorom działa na korzyść tej produkcji, bo i „Shazam!” po prostu eksploatuje to, co już dawno wymyślono. Z przymrużeniem oka i humorem.

Warner Bros. Pictures

Kino familijne to gatunek niemal wymarły. Ostał się już chyba tylko w animacji i amerykańskim kinie chrześcijańskim, które co jakiś czas gości na ekranach naszych kin. Jego miejsce w dużym stopniu zajęły właśnie adaptacje komiksów (oraz gier, animacji, itd.) – często równie schematyczne, dodatkowo zarazem zachwycające efektami, wprowadzające również dojrzałe fabuły oraz przywiązujące do serii skomplikowanymi powiązaniami kilku lub kilkunastu produkcji. Oglądając „Shazam!” często jednak miałem skojarzenia z kinem familijnym lat 90-tych, dziś znanym głównie z powtórkowych kanałów w kablówkach. I choć film Davida F. Sandberga realizuje wszelkie obowiązkowe punkty filmu o superbohaterze, znajdzie się tu również miejsce na klimat rodem z „Beethovena” i „W krzywym zwierciadle”, w czym spora zasługa naprawdę dobrze dobranej obsady dziecięcej (i młodzieżowej).

Ironiczna gra z własnym gatunkiem to zawsze gra ryzykowna, jednak „Shazam!” wychodzi z niej zwycięsko. W postać ostro przerysowanego arcywroga wciela się Mark Strong, jak wielu brytyjskich aktorów z łatwością portretujący czarne charaktery. Shazam to superbohater do szpiku kości absurdalny i próba jakiegokolwiek traktowania go z pełną powagą skutkowałaby efektem na poziomie co najwyżej „Zielonej Latarni”. Zamiast tego, na pierwszy plan obok klasycznej origin story wysuwa się historia o młodych ludziach poszukujących swojej drogi i zmagających się z – mimo wszystko – typowymi problemami nastolatków. To wszystko ubrane w szaty kina rodzinnego, przeplatanego może i prostym, ale bardzo ciepłym humorem. Znów mam osiem lat i oglądam z rodzicami telewizyjny film w niedzielne popołudnie. Fajnie.

Warner Bros. Pictures

Podstawowym problem dotychczasowej linii uniwersum DC nie było to, że twórcy grali zgranymi kartami. Często filmy lubi się nie za dobrze napisanych bohaterów, zaskakujący scenariusz lub imponujące efekty specjalne, a pomimo braku tych elementów. „Shazam!” to wciąż dość prosty produkt kina rozrywkowego, jednak świadomy swoich ograniczeń, stara się widza przede wszystkim bawić. Tak w sensie możliwości spędzenia dwóch godzin na niezobowiązującej rozrywce, jak i zapewniając faktyczny śmiech.

Ciężko przewidzieć, co siedzi w pełnych zagadek głowach bossów Warnera i czy nie czai się tam kolejna potężna klapa. Kolejny po „Aquamanie” przedstawiciel DCEU pokazuje jednak nareszcie, że franczyza poszukuje swojej tożsamości, a nie chce być tylko marnującą potencjał podróbką napędzanego potężnymi budżetami i jeszcze większymi wynikami frekwencyjnymi Marvela. Kierunek słuszny, oby nie zabrakło im konsekwencji.

Ocena: 4/6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.