Robienie kontynuacji to zarazem skompliwona i prosta sprawa. Z jednej strony twórcy mierzą się z określonymi oczekiwaniami oraz nadziejami fanów poprzedniej produkcji. Z drugiej zaś jest dużo łatwiej – wszystkie figury zostały rozstawione, a dobry rzemieślnik może zająć się pogłębianiem postaci. Albo – częściej – pożytkowaniem zwiększonego budżetu na imponujące efekty specjalne, szybką akcję i sporo mniej treści. Co zrobić jednak, gdy przychodzi ekranizować kontynuację jednej z najbardziej osobistych powieści najczęściej adaptowanych prozaików świata? Co jeśli zarazem jest to kontynuacja ikonicznego dzieła jednego z największych twórców w historii kina. I jak połączyć fabułę Stephena Kinga z pamiętną wizją Stanleya Kubricka, której sam twórca „Lśnienia” szczerze nie znosił?

Akcja „Doktora Sen” toczy się przede wszystkim niemal cztery dekady po wydarzeniach, które miały miejsce w górskim hotelu w Kolorado. Dan Torrance (Ewan McGregor) jest już dorosłym mężczyzną, starającym się żyć w oderwaniu od wspomnień i świadomości istnienia drugiego świata wokół nas. Jego los zwiąże się jednak z Abrą (Kyleigh Curran), której lśnienie, podobnie jak u Danny’ego wiele wcześniej, ściągnie żywiące się nim istoty. Fabularnie mamy więc do czynienia z dość klasycznym podejściem do późnych kontynuacji – główny bohater zostaje uzupełniony młodą postacią w typie adepta, a ich kontrapunktem jest dość wyrazisty przeciwnik.

Warner Bros. Pictures

Tu sprawa jednak się komplikuje. W „Lśnieniu” na pierwszy rzut oka szwarccharakterem jest oczywiście Jack Torrance, faktycznie jednak za wszystko odpowiada niedookreślone zło, niejako pociągające za wszystkie sznurki. W „Doktorze” zło jest już znacznie silniej uosobione przez przywodzącą na myśl hipisowskie tabory grupę istot o różnorodnych nadnaturalnych zdolnościach pod przewodnictwem tajemniczej Rose Kapelusz (Rebecca Ferguson). Przez fabularny punkt wyjścia, klimatycznie jest to zupełnie inny film, niż ten Kubricka – znacznie bliższy współczesnym thrillerom, niż klasycznym horrorom.

Najważniejsze w całym filmie Mike’a Flanagana, że nie odżegnując się od nawiązań do „Lśnienia” i samego faktu bycia kontynuacją, nie próbuje mu dorównać, rozwijając zupełnie inny klimat. W „Doktorze Sen” sporo jest jump scare’ów, ale mało długiego i konsekwentnego budowania napięcia. Główna intryga rozwija się na tyle powoli, by dać czas na zbudowanie spójnych i ciekawych postaci, dodatkowo wzbogaconych nawet dawką nienachalnego humoru. A to wszystko znajduje konkluzję w trzecim akcie, który stawia sobie za cel połączenie wody i ognia, poprzez nawiązanie dialogu między intencjami Kinga i wizją Kubricka. I tak jak pisarz z Maine po obejrzeniu w 1980 roku mógł mieć poczucie, że jego historia posłużyła do stworzenia filmu o czymś nieco innym, tak przy poszanowaniu tamtej produkcji „Doktor Sen” symbolicznie zwraca mu tamtą historię.

Warner Bros. Pictures

Kluczowa dla powodzenia tej układanki jest jednak aktorski tercet najważniejszych postaci. Ewan McGregor dobrze radzi sobie z niełatwą rolą dorosłego Danny’ego, nie szarżując przesadnie, pozwalając na odpowiednie wybrzmienie aspektów emocjonalnych pod koniec filmu. Obsadzenie niedoświadczone Kyleigh Curran w roli Abry było decyzją ryzykowną, jednak opłaciło się – wraz ze świeżością trzynastolatka wprowadza na plan także niezły już warsztat, szczególnie dobrze odnajdując się w scenach z McGregorem. Najważniejsza jest jednak Rebecca Ferguson, której zasługą jest świetna, bardzo ludzka kreacja Rose, wchodzącej w bardzo nietypową relację z Curran. Po stronie nastolatki wypada to przeciętnie, Ferguson natomiast tworzy naprawdę wartą zapamiętania postać – to świetny prognostyk przed wyczekiwaną „Diuną” Denisa Villeneuve’a.

Pochwała należy się twórcom także za to, że oparli się naprawdę wielu pokusom. Efekty specjalne nie tworzą na ekranie wymyślnych monstr, a 40-letni Jack Nicholson nie pojawia się na ekranie wzorem wielu innych ikonicznych postaci. By nawiązać do poprzednika używa się tu jasno podpisanych wycinków – ikonicznych scen, odgrywanych na nowo przez następców doświadczonych pracą z Kubrickiem aktorów. Wspaniale wybrzmiewa też wspaniały motyw muzyczny – nieco uwspółcześniony i wzmocniony, momentalnie przenoszący nas znów na próg hotelu Panorama.

„Doktor Sen” to zaskakująco udana kontynuacja, która wchodzi w dialog z „Lśnieniem” Kubricka i zarazem rozwija nową opowieść w nieco innym stylu. Pojawia się tu kilka niespójności, nie zawsze gra aktorska stoi na odpowiednio wysokim poziomie, a kilku scen bez żalu można się było pozbyć. Napięcie nie zawsze pojawia się w odpowiedniej dawce, przez co w połowie filmu tempo lekko spada, przy czym na szczęście wszystko wraca na miejsce przed punktem kulminacyjnym. Film Flanagana broni się również jednak po prostu jako całkiem dobry thriller i  to chyba najważniejsze. „Doktor Sen” wśród filmowych kontynuacji zajmie miejsce gdzieś wśród ‚niezłych realizacji’. Znacznie lepsze to miejsce, niż wielu widziało przed premierą.

Ocena: 4.5/6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.