To nie jest łatwy czas dla polskich filmów w kinach. Podczas gdy box office ogólnie regenruje się nadal po pandemii, a najpopularniejsze hollywoodzie filmy osiągają rezultaty zgodne z oczekiwanymi, polskie kino jest nadal w dołku. Czy zmieni to tegoroczna jesień?
Wiele z rodzimych produkcji rozczarowało nas ostatnio swoimi wynikami. Od początku pandemii tylko jedena z nich była w stanie przekroczyć pułap miliona widzów (Dziewczyny z Dubaju). Lockdowny, ograniczenia w kinach, a także zmiany przywyczjeń widzów wynikające z rosnącej dostępności i popularności streamingu miały najwyraźniej szczególnie duży wpływ na obniżenie wartości rodzimych tytułów w oczach widzów i zainteresowanie nimi w okresach funkcjonowania kin w ostatnich trzydziestu miesiącach. Z drugiej strony brakowało też chyba naprawdę atrakcyjnych propozycji, które byłyby w stanie przyciągnąć szerszą widownię, tak jak na kilka tygodni przed początkiem pandemii zrobiło to 365 dni.
Jednak jesień w polskich kinach – w przeciwieństwie do późnej wiosny i lata – obfituje zwykle w polskie premiery, które po części starają się wykorzystujć szum medialny wokół odbywającego się we wrześniu Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (często właśnie tam odbywają się pierwsze pokazy tych filmów), jak i lekki zastój po wypełnionym wysokobudżetowymi tytułami z Hollywood lecie. Również pogarszająca się pogoda sprzyja coraz bardziej wypadom do kina. Z drugiej strony konkurencja wśród polskich filmów rośnie, a co za tym idzie – duża liczba dostępnych niekoniecznie przekłada się na ogólny wzrost frekwencji. Tak było chociażby we wrześniu, kiedy zaczął się wysyp polskich nowości.
Trudne początki jesieni…
Na pierwszy ogień poszły komedia romantyczna Szczęścia chodzą parami oraz Kryptonim Polska. Oba wystartowały w okolicach 30 tys. widzów, jednak w kolejnych tygodniach notowały duże spadki. Ten pierwszy zgromadzi ostatecznie ok. 130 tys. widzów, ten drugi niespełna 100 tys.. W drugi weekend września miała miejsce premiera filmu TVP, Orlęta. Grodno ’39, który po otwarciu na poziomie 22 tys. zdążył już zgromadzić ponad 187 tys. widzów, w dużym stopniu dzięki dużemu wycieczkom szkolnych, które pompują frekwencję w środku tygodnia. Nie zachwyciła Zołza z Małgorzatą Kożuchowską, którą podczas premierowego weekendu zobaczyło nieco ponad 50 tys. widzów. Ostatecznie widownia tego filmu również załamała się dość szybko w związku z kolejnymi wysypami nowości i ostatecznie nie przekroczy pułapu 200 tys.
Słabe otwarcie odnotował także polski kandydat do Oscara, IO, który nie jest dystrybuowany zbyt szeroko (ok. 60 kin, większość poza sieciami). Film Jerzego Skolimowskiego trafił na ekrany w ostatni dzień września, choć był także wyświetlany w ramach pokazów przedpremierowych. Od piątku do niedzieli zgromadził zaledwie 4 633 widzów, jednak po pierwszym weekendzie na jego koncie znajdowało się prawie 10 tys.
Największym dotychczasowym rozczarowaniem jest chyba jednak najnowszy film „króla polskiego box office’u”, Patryka Vegi. Niewidzialna wojna, która jest autobiografią reżysera, zainteresowała podczas minionego weekendu zaledwie 30 tys. osób. To najgorsze otwarcie w karierze Vegi od czasu jego debiutu, Pitbulla (10 261 widzów). Ostateczny rezultat może być jednak nawet gorszy niż w przypadku filmu z 2005 roku (113 023 widzów). Popularność twórczości tego reżysera spada już od kilku lat i proces ten przyspieszył mocno w ostatnim czasie w związku z pandemią, która miała/ma szczególnie negatywny wpływ na polskie filmy, jednak tak źle jak w tym przypadku u Vegi nie było jeszcze nigdy.
Na tle postawy wspomnianych wyżej filmów pozytywnie wyróżnia się Johnny, który dwa tygodnie temu wystartował z poziomu 82 tys., a podczas drugiego weekendu zaliczył wzrost i zgromadził 106 tys. osób. Po dziesięciu dniach (plus pokazy przedpremierowe) na koncie Johnny’ego znajdowało się prawie 300 tys. sprzedanych biletów. Jeśli w kolejnych tygodniach nie dojdzie do załamania się widowni, to film ten może stać się tymczasowo największym polskim przebojem roku (musiałby wyprzedzić Koniec świata, czyli Kogel Mogel 4 / 760 485 widzów). Wygląda jednak na to, że największa pozytywna niespodzianka jesieni dopiero przed nami, a właściwie realizuje się w tej chwili…
Co dalej?
Wysyp polskich filmów jest kontynuowany w październiku. Podczas pierwszego pełnego weekendu tego miesiące na ekrany trafiły aż trzy polskie nowości: Miłość na pierwszą stronę, Apokawixa oraz Ania. Ten pierwszy to komedia romantyczna w reżyserii Marii Sadowskiej, której dwa poprzednie filmy – Sztuka kochania oraz Dziewczyny z Dubjau – były dużymi przebojami z widownią powyżej miliona. W przypadku nowości zainteresowanie jest znacznie mniejsze, choć chyba nieco wyższe niż w przypadku innych tegorocznych filmów z tego gatunku: Szczęścia chodzą parami czy Miłość jest blisko. Tymczasem horror komediowy w reżyserii Xawerego Żuławskiego, który zbiera całkiem niezłe recenzje, osiągnie przypuszczalnie najsłabszy rezultat z tych trzech filmów. Patrząc na sprzedaż w kinach, szykuje się otwrcie w okolicach tego, które na początku września odnotował Kryptonim Polska. Największą sensacją weekendu i drugą pozytywną niespodzianką tej jesieni jest Ania. Dystrybuowany przez TVP film dokumentalny o Annie Przybylskiej wystartuje najprawdopodobniej z poziomu powyżej 100 tys. widzów. Wiele seansów jest zapełnionych po brzegi. O chorobie i śmierć aktorki było głośno w mediach niemalże 10 lat temu, jednak pamieć o niej jest nadal silna, co pokazuje zainteresowanie tym tytułem
Drugi pełny weekend października będzie miał do zaoferowania dwa kolejne polskie filmy: Orzeł. Ostatni Patrol oraz Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle. Ten pierwszy nie musi odnotować dobrego twarcia, żeby wypracować sobie przyzwoity wynik końcowy, ponieważ może to być kolejny po Orlęta. Grodno ’39 film, na który będą wybierały się uczniowie w ramach szkolnych wypadów do kina. Przy otwarciu na poziomie – powiedzmy – 40 tys. mógłby on bez problemu osiągnąć ostatecznie ponad 300 tys., tak jak na początku roku Gierek (328 tys.). Nowy film jego twórców może mieć jednak problem z powtórzeniem nie tylko rezultatu końcowego, a także otwarcia, które wyniosło 102 tys.. Gdzie diabeł nie może… może jednak odnotować otwarcie zbliżone do tego, które zaliczył inny tegoroczny film Global Studio, Krime Story. Love Story (75 tys.). W rozrachunku końcowym można byłoby się wtedy spodziewać także podobnej widowni (ok. 175 tys.).
Ostatnią dużą polską premierą października będzie Bejbis, nowa komedia w reżyserii Andrzeja Saramonowicza, scenarzysty Lejdis (2,5 mln) oraz Testosteronu (1,36 mln), a także współreżysera tego drugiego. Choć tamte dwa filmy były ogromnymi przebojami, to od ich premiery minęło już bardzo dużo czasu, a po drodze reżyser zaliczył także box office’owe rozczarowanie w postaci Jak się pozbyć cellulitu, który na początku 2011 roku zgromadził w sumie niespełna 400 tys. widzów. Nawet taki rezultat jest w obecnej sytuacji chyba poza zasięgiem Bejbis. Co więcej, nie zdziwi wynik końcowy w okolicach tych, które w ostatnich tygodniach odnotowały inne polskie komedie Każdy wie lepiej (139 tys.) czy Zołza (obecnie 153 tys.).
Pierwszą premierą listopada i przypuszczalnie największym polskim przebojem jesieni będą Listy do M. 5. Postawa tego tytułu może okazać się ciekawym i miarodajnym testem kondycji polskich filmów w naszych kinach. Warto przypomnieć, że pierwsze trzy części zgromadziły w okolicach 2,5-3 mln widzów, z kolei część czwarta ominęła kina ze względu na pandemię i wylądaowała od razu na VOD. To może mieć ostatecznie także wpływ na wynik piątej części, którą część widzów może nie postrzegać jako wartą zobaczenia na dużym ekranie. Jeśli film ten zgromadzi w rozrachunku końcowym mniej niż 1,5 mln, to będziemy mieli ostateczny dowód na to, że polskie kino jest w poważnym kryzysie.
Tydzień później na ekranach pojawi się Heaven in Hell, nowy film Tomasza Mandesa, współreżysera trylogii 365 dni, w którym występuje jeden z aktorów z drugiej i trzeciej części tamtej serii, Simone Susinna. Romans ten będzie celował w podobną widownię co ekranizacje powieści Blanki Lipińskiej, choć w związku z tym, że (o ile wiem) nie jest oparty na żadnym materiale źródłowym, jego box office’owy potencjał jest znacznie mniejszy. Jako że premiera wypada na 11 listopada, można spodziewać się mocnego otwarcia, ale chyba także stosunkowo krótkich nóg. Być może jednak wystarczy, żeby ostatecznie zainteresować mniej więcej połowę widowni pierwszych 365 dni, które na początku 2020 roku zgromadziły 1,63 mln widzów…
UPDATE: Premiera Heaven in Hell została przeniesiona na luty 2023 roku. W tym terminie wystartuje Prorok, czyli film o kardynale Stefanie Wyszyńskim, który powinien także cieszyć się dużym zainteresowaniem i przekroczyć pułap 100 tys. widzów.
Jeśli chodzi o polskie miłosne filmy w listopadzie, to jeszcze nie koniec. W ostatni weekend miesiąca na ekrany mają trafić aż dwie komedie romantyczne, o których póki co ciężko cokolwiek napisać, jako że nie otrzymały jeszcze swoich zwiastunów. Jedną z nich jest Gorzko, gorzko!, a drugą alternatywa do Listów do M. 5, czyli Święta inaczej. Reżyserem tej drugiej jest Patrick Yoka, który był odpowiedzialny za czwartą część Listów do M. W 2018 roku, bez konkurencji ze strony kolejnej części przebojowej serii, swoich sił na polu świątecznych komedii romantycznych spróbowało Miłość jest wszystkim. Tytuł ten zgromadził ostatecznie 620 tys. widzów. Święta inaczej mogą chyba liczyć maksymalnie na taki właśnie rezultat. Gorzko, gorzko!, którego reżyserem jest Tomasz Konecki, twórca takich przebojów jak Testosteron, Lejdis, Listy do M. 3, ale także tegorocznej Zołzy, przypuszczalnie nie będzie miało tyle szczęścia.
Tydzień wcześniej – 18 listopada – w kinach pojawią się jeszcze dwa inne polskie filmy: komedia obyczajowa Chrzciny, a także nieco bardziej nastawiona na masową widownię komedia kryminalna Nie cudzołóż i nie kradnij. W obu przypadkach nie wykluczałbym wyniku powyżej 100 tys. (w przypadku tego pierwszego po może niezbyt imponującym otwarciu, ale po wypracowaniu przyzwoitych nóg), ale raczej bez szans na wynik powyżej 200 tys. W tym czasie konkurencja będzie prawdopodobnie zbyt silna i nie pozwoli tym tytułom na przebicie się do świadomości szerszej widowni.
Nad przebiciem się w kinach do świadomości masowego widza nie zastanawiają się chyba aż tak bardzo twórcy takich filmów jak Tata oraz Kobieta w oknie. To mniejsze polskie produkcje, które na ekrany kin trafią na przełomie listopada i grudnia (UPDATE: Tata został przeniesiony na 2023 rok). W tym czasie pojawi się także Śubuk, nowy dramat reżysera Carte Blanche, które w 2015 roku zgromadziło prawie 300 tys. widzów. Ten film może okazać się idealną odtrutką na wysyp mainstreamowych polskich tytułów, które opanują kina w listopadzie, i stać break-out hitem później jesieni. W grudniu pułap 100 tys. przeskoczą poza tym Porady na zdrady 2. Kontynuacja filmu z 2017 roku, który zgromadził prawie 750 tys. widzów, ma pojawić się w kinach już jednak zimą, bo 30 grudnia. Okres świąteczny powinien sprzyjać temu filmowi i być może pozwoli mu zbliżyć się pod względem oglądalności do wyniku poprzednika.
UPDATE: Premiera Heaven in Hell została przeniesiona na luty 2023 roku. W tym terminie wystartuje Prorok, czyli film o kardynale Stefanie Wyszyńskim, który powinien także cieszyć się dużym zainteresowaniem i przekroczyć pułap 100 tys. widzów.