Nie wiem, jakie następne wyzwania postawi przed sobą Denis Villeneuve, ale na horyzoncie zaczyna powoli brakować projektów niemal niemożliwych. Po kontynuacji Blade Runnera, kanadyjski reżyser wziął się za jedną z najbardziej wyczekiwanych adaptacji w światowym kinie. I każdy, kto choćby musnął Diunę Davida Lyncha, ma pojęcie z jakim zadaniem zmierzyli się twórcy jej trzeciej adaptacji.

Pierwsza odsłona monumentalnego cyklu Franka Herberta uchodzi za dzieło nieekranizowalne. Oznaczało to, że chcąc przenieść wizję autora na język filmu, Villeneuve musi po pierwsze odnaleźć odpowiednie środki wyrazu, a po drugie – pogodzić się ze stratami przy translacji. Z gruntu warto zakładać bowiem, że Diuna jest utworem niepełnym – i to nie tylko dlatego, że powieść podzielono na dwie części, a historia przedstawiona w pierwszej połowie to nie tyle otwarte zakończenie, co urwanie opowieści u progu jej narodzin. Pierwszym kompromisem, na który musimy się zgodzić, jest podział fabuły na dwa tomy, docelowo mające dopiero stanowić spójną całość.

Warner Bros.

Mamy zatem do czynienia niejako z połową filmu, wciąż naprawdę długą. To odważna decyzja Warnera i Legendary, na ryzykowny projekt przeznaczających potężny budżet. Ryzykuje również Villeneuve, bo choć pierwsze informacje z box office są optymistyczne, ryzykował stworzeniem Diuny połowicznej, która utonie w zapomnieniu jako zalążek nigdy niepowstałej sagi. Zaufanie ze strony producentów było z resztą bronią obusieczną – z jednej strony Warner pozostawił wielką wolność twórczą reżyserowi, z drugiej zaś zdecydował o udostępnieniu filmu od razu za pośrednictwem HBO Max, gdzie zdaniem Villeneuve’a jego dzieło traci na sile przekazu. Cóż, to tylko kolejny kompromis.

Pierwsza część Diuny to wielka rzecz od strony wizualnej i dźwiękowej, świetnie (szczególnie jak na ten gatunek) zarysowujące postaci na pierwszym i drugim planie, dodatkowo w przyjazny dla masowego widza sposób wprowadzające kolejne wątki uniwersum. Jednocześnie jedynie delikatnie poruszamy wątki społeczno-polityczne, ekologiczne i egzystencjalne, świadczące o wyjątkowości i ponadczasowości literackiego pierwowzoru. Na razie otrzymujemy dopiero przyjazny wstęp, coś z kina przygodowego, akcji, science-fiction i dramatu, choć bez skomplikowanych układanek relacji jak najbardziej słusznie przywodzących na myśl Grę o Tron.

Największa zaleta tkwi zapewne w tym, w czym niektórzy dostrzegą największą wadę. Diuna Villeneuve’a to film ze wszech miar przystępny – fani Gwiezdnych wojen i  wspomnianej Gry o Tron odnajdą się tu bez trudu, ale i bardziej okazjonalni kinomani nie zostaną pozostawieni samymi sobie w morzu zdarzeń, terminów, postaci i tropów kulturowych. Wszystko przebiega tu etapami i bardzo dobrze dopasowuje się do możliwości. Oddani fani prozy Herberta mogą być słusznie zawiedzeni – z pewnością oni zrobiliby film zupełnie inny, bardziej skupiony na cechach nadających wyjątkowości uniwersum  i eksplorujący złożoną naturę oraz mechanikę zdarzeń i decyzji politycznych będących istotą Diuny. Tworząc zarazem film niebanalny i nieoglądalny dla szerszych mas, niemający więc szans na domknięcie fabularne i odpowiedni budżet.

Warner Bros.

Nie odnajdziemy tu żadnej fałszywej nuty – pomimo znacznej objętości, film pozbawiony jest dłużyzn. Dostajemy świetny melanż (nomen omen) akcji i kontemplacji, oszałamiające plenery, piękne kostiumy i ciekawą, choć niezbyt mocno zapadającą w pamięć ścieżkę dźwiękową. Klimatyczne sekwencje walk, emocjonująca scena ewakuacji, czy ręka do budowania relacji między postaciami – Villeneuve świadomie osiąga w każdej minucie filmu zamierzone efekty, potwierdzając że Warner nie mógł dokonać lepszego wyboru do tej funkcji. Świetnie wypada też obsada – głośne nazwiska z pewnością ściągną istotny odsetek widzów, a kluczowe role pasują jak ulał, choć warto zauważyć, że niektóre postaci odpowiedni czas ekranowy otrzymają dopiero w drugiej połowie ekranizacji.

Diuna przede wszystkim stara się nie być ‚za bardzo’ – ma imponować, ale nie oszałamiać. Być przede wszystkim rozbudowanym preludium, monumentalnym drugim aktem ustawiającym figury na planszy przed prawdziwym daniem głównym, co zresztą otwartym tekstem stwierdza Chani w ostatniej scenie. To wszystko to dopiero początek – monstrualna przystawka przed daniem głównym. Oczekiwania są nakręcone – kto miałby im sprostać, jeśli nie Denis Villeneuve?

5/6*

*Jeśli druga część Diuny z powodów finansowych lub innych nie powstanie, film pozostanie fabularnym kadłubkiem i mimo całej swojej jakości, będzie oceniany znacznie niżej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.