Jak wytłumaczyć fenomen Deadpoola komuś, kto nie obejrzał pierwszej części? Mało tego, komuś, kto nie jest choćby powierzchownie zaznajomiony z kinem komiksowym? Stanąłem niedawno przed takim dylematem i zauważyłem dwa problemy. Przede wszystkim pierwszy #Deadpool to, prócz pierwszego superhero (alike) movie na miarę kategorii R, dość typowe origin story bohatera, podane we wspaniałej, pulpowej formie. Niektórzy zakochali się od pierwszego wejrzenia w niewierzącym w istnienie czwartej ściany antybohaterze, inni zbyli momentami kloaczny humor delikatnym uśmiechem zażenowania. Warto jednak zauważyć, że wielka siła tego humoru tkwiła właśnie w drugiej części mojej – w sumie pompatycznej – przedmowy. Im bardziej widz wniknął w kino superbohaterskie, uniwersum Marvela i DC, a przy okazji cały strumień amerykańskiej popkultury, tym więcej salw śmiechu zaserwował mu hit Walentynek A.D. 2016.

Zawsze podchodzę z obawą do sequeli. Szczególnie w takich przypadkach – kontynuacji produkcji, która bazowała na świeżości i lekkości. Stojącej w opozycji do patetycznego kina komiksowego, święcącego od kilku lat tryumfy w światowym box office. Lubię udzielać odpowiedzi typu TL:DR, także najpierw na szybko – nie zawiodłem się. W przydługiej wersji – Deadpool 2 to dokładnie to, co zaserwował nam poprzednik, okraszone pewną ilością dodatków. Nie zabraknie odniesień do światowego box office, #Avengers oraz kilku produkcji z przeszłości. Zapewniam, jest różnorodnie. Zatrzymujemy się dopiero tuż przed granicą nadmiernej inflacji odniesień i komediowego anturażu, w który ubrana jest cała historia.

Deadpool 2 zaczyna się w jasno określonym punkcie. Wade Wilson to nie Tony Stark i dobiera sobie wrogów na swoją miarę. Celuje w ciemne charaktery z całego świata, na przystawkę oferując nam scenę z rodem nowego #GhostInTheShell. Żeby nie było za prosto, (ponoć leniwi) scenarzyści zgotują mu Istotny Problem, a wrogowie i przyjaciele nie pozwolą szaremu człowiekowi w kinowym fotelu na chwilę nudy.

O Ryanie Reynoldsie, przynajmniej połowie wartości produkcji, nawet nie ma co mówić. Zaskoczyły mnie jednak inne postaci. Świetnie w klimat opowieści wpasowuje się dysponująca szczęściem (dosłownie!) Domino (Zazie Beetz), umiejętnie swoją postać buduje Josh Brolin w roli Cable, a prawdziwy popis daje Julian Dennison, znany z Dzikich Łowów (a.k.a. #HuntForTheWilderpeople). David Leitch popuszcza fabularne lejce i daje widzowi pooddychać specyficznym klimatem historii, co biorąc pod uwagę jego dotychczasowe dokonania nie może być niespodzianką. Całość, podobnie jak w pierwszej części, daje nam film, w którym historia schodzi na dalszy plan, ustępując świetnie napisanym i odwzorowanym bohaterom. Jeśli miałbym się czepiać, to przede wszystkim CGI. Efekty specjalne są momentami wręcz przekomicznie słabe i nawet ironiczne przypomnienie o skromnym (choć faktycznie dość okazałym) budżecie nie jest wytłumaczeniem.

Konkludując, jestem Ci winien konkretne podsumowanie. Nie czytasz tej recenzji dla moich ciekawych porównań lub marki dobrego recenzenta (hehe). Być może czytasz te słowa, bo jakimś cudem przebrnąłeś przez wytworzoną przeze mnie i przypadkowo znalezioną ścianę tekstu. Spłacam zatem dług – jeśli pierwszy Deadpool zainteresował Cię na tyle, by przeczytać tu recenzję następnej odsłony, nie potrzebujesz mojej rekomendacji. Deadpool 2 to jednak kino nie dla wszystkich. Całkowicie zrozumiem głosy zarzucające temu filmowi niedoróbki, kalki i wtórne żarty. Wciąż jednak warto pamiętać – chyba tego oczekiwał każdy z nas, prostych widzów zasiadających z paczką orzeszków lub kubełkiem popcornu, by wrócić do dziwnego świata Wade’a Wilsona.

(W recenzji celowo pominąłem niektóre nowe postaci, fantastyczną czołówkę i wiele innych rzeczy. Nie odbiorę Wam przyjemności odkrywania najciekawszych elementów filmu „na świeżo”).

Ocena: 4/6 (taka „profesjonalna”, bo prywatnie to „będę jeszcze nie raz wracał”)

[Damian]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.